sobota, 20 sierpnia 2016

Od Makoto C.D. Nymeria

Biegnąc w stronę mojego ojca nie czułem już nic. Tylko żądzę jego śmierci. Nieważne, jakie by były konsekwencje. Chciałem go po prostu wytępić. Zabić. By już nikogo nie krzywdził.
Sam nie wiem skąd i jak, lecz przemieniłem się w moją ludzką postać. Zdjąłem złoty pierścień z palca, nadal biegnąc. Z mojej prawej ręki wyciekły krople krwi, z których zaczął kształtować się ogromny miecz w szkarłatnym kolorze. Był w stanie przeciąć praktycznie wszystko, a krew, która zwykle z niego ciekła, działała niczym trujący rozpuszczalnik.
Odbiłem się od ziemi i skierowałem w jego stronę. Unik. Po znalezieniu go wzorkiem ponownie zaatakowałem. Obronił się mieczem, który gwałtownie ucierpiał. Pot spłynął mężczyźnie z czoła. Zacząłem wywijać mieczem na różne strony kompletnie nie przemyślanie. Po chwili jednak złapałem odpowiedni rytm. Posługiwałem się ostrzem płynnie i ostrożnie. Nasze oręże zderzały się ze sobą raz za razem. Kropla krwi z miecza spadła na rękę ojca. Ten tylko zawył żałośnie. Rozpuścił mu skórę, przez co ukształtowała mu się w niej dziura. Krwawił. Ten zapach... Zapach jego krwi... 
Spojrzałem na niego z psychopatycznym uśmiechem. Ponownie nie byłem są. Widok jak cierpi powodował przyjemne dreszcze na moich plecach. Uśmiechnąłem się jeszcze bardziej. Walka trwała już dobre pół godziny. W końcu powaliłem go na ziemię. Widziałem w jego oczach strach... Moje oczy zabłysły czerwoną barwą. Czułem jakby płonęły. Pod wpływem tych makabrycznych emocji, przeciąłem jego miecz na pół. On zaś przeraził się jeszcze bardziej. Ale co w tym dziwnego, skoro była to jego jedyna broń? Ustawiłem miecz pionowo tak, że ostrze dotykało końcem jego serca. Wbiłem go, przekręcając. Mężczyzna wrzasnął na całe gardło. Krew trysnęła na wszystkie strony, powodując okropny widok (dla ludzi o słabych nerwach). Pokryła punktowo moją twarz oraz dłonie i drzewa, będące blisko nas. Wokół rozległo się czerwone światło. Moja krew rozpuszczała jego ciało. Wyjąłem miecz. Zacząłem się śmiać jak psychopata. Coraz głośniej. Czułem napływającą siłę z mordowania. 
Dotknąłem dłonią swojej twarzy i spojrzałem na swoje dzieło poprzez palce. Oczy wypełnione łzami, patrzące w jeden punkt. Nie żył. Część jego wnętrzności leżała ku jego ciele. Byłem dumny ze swojej roboty. Usłyszałem jakiś szelest nieopodal, jednak nie zwracałem po chwili na niego uwagi. Cieszyłem się wypełnieniem swojej roboty. W lewej ręce trzymałem miecz, z którego chwilę później ukształtowała się kałuża krwi. Zawirowała w powietrzu, a później znów przypominał wcześniejszy miecz. Wrócił do mojej dłoni. Machnąłem nim, przecinając powietrze. Uśmiech nie schodził z mej twarzy. 

<Nymeria?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz