poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Midnight C.D. Cheval

-Nie ma sprawy-uśmiechnęłam się.
-Zawsze chętnie zapraszam na kolejne wycieczki bo z tobą przytrafiają się ciekawe przygody-zaśmialiśmy się.
-Zapamiętam.
-Mam nadzieję-spoglądaliśmy przez teleskop jeszcze jakiś czas rozmawiając. Po kilku godzinach mieliśmy już oboje dość, więc postanowiliśmy wrócić do jaskiń.
-Dobranoc-pożegnaliśmy się i rozeszliśmy do jaskiń.

Od Chevala - "Sen o dawnych czasach...", cz.1

To nie był zwykły sen. To było jakby wspomnienie. Wyraźne i realistyczne.
Zaczęło się od tego, że znalazłem się na łące, albo raczej na rozległym stepie. Za mną, nieco po mojej prawej, znajdowała się nierówna linia lasu. Pochyliłem się i zacząłe jeść soczystą, zieloną trawę. Chwilę później od strony drzew rozległo się wołanie w języku elfów. Uniosłem głowę i skierowałem wzrok w stronę lasu. Wyłoniło się z niego kilka elfów na siwych i gniadych koniach oraz jeden pieszy, mój przyjaciel i jeździec.
- Miedziogrzywy - zawołał cicho, a ja ochoczo podbiegłem do niego. Elf wskoczył na mój grzbiet. Nie potrzebował siodła. Wszyscy ruszyliśmy na południowy wschód zgodnym galopem. Przez kilka godzin pędziliśmy przez step, póki słońce nie zniżyło się na horyzoncie. Gdy jego pomarańczowa kula wisiała tuż nad ziemią, dotarliśmy do pierwszych wzgórz i tam właśnie zatrzymaliśmy się na posiłek i odpoczynek. Ja i moi końscy przyjaciele zostaliśmy napojeni, a potem oddaliśmy się skubaniu trawy. Nasi jeźdźcy w tym czasie zaspokoili swoje potrzeby. Jeden wartownik pilnował swoich kompanów w środku nocy, gdy coś zaczęło się dziać.
Do moich i pewnego siwego ogiera uszu dotarło dalekie wycie wilków. Zarżałem niespokojnie. Nie minęło wiele czasu, a cała nasza końska piątka zrobiła się niespokojna. Wilcze wycie dotarło z końcu i do uszu wartownika, bo wstał i począł budzić swoich kompanów. Wszyscy zaczęli zwijać obozowisko, a potem przymocowali bagaże do siodeł. Mój jeździec zapakował swoje rzeczy do dwóch specjalnych toreb związanych i przełożonych przez mój grzbiet. Ruszyliśmy przed siebie galopem. Przez cały czas towarzyszyło nam wilcze wycie. Aż wzeszło słońce...
CDN.

Od Chevala CD. Midnight

Pozostawiliśmy lodową jaskinię i siódemkę nieprzytomnych wilków za sobą i wróciliśmy do watahy.
- Masz jeszcze jakieś niespodzianki na dziś? - zapytałem.
- Raczej nie... Chociaż... Jeśli lubisz oglądać planety i gwiazdy, mogę ci pokazać pewne wzgórze, skąd doskonale je widać.
- Chętnie zobaczę.
- Cóż... - Midnight spojrzała na słońce. - Została nam godzina do zachodu, więc czas ruszać w drogę.
***
Góry, Gwiazdy, Galaktyka, Kosmos
Siedzieliśmy na wzgórzu przodem do gór i podziwialiśmy gwiazdy oraz jasne planety na niebie nad wysokimi szczytami. Midnight wytrzasnęła skądś teleskop, toteż mogliśmy dokładniej przyjrzeć się konstelacjom oraz Wenus, Jowiszowi i Marsowi. Nigdzie, nawet w Śródziemiu, nie widziałem czegoś podobnego.
- Wielkie dzięki, że mnie tu zabrałaś. I za całą dzisiejszą wycieczkę - powiedziałem.
<Midnight?>

Od Nymerii C.D. Makoto

- I rozumiesz, on zjadł ten pasztet. I czekał na tych synów, których zaczął jeść. Jaki on był głupi! - zaśmiałam się równie histerycznie, co poprzednio, gdy już znalazłam się na ziemi. - A swoją drogą, mogłabym cię wziąć, jak mój ojciec wziął moją matkę. - wymamrotałam, a nade mną pojawiła się wadera, do złudzenia przypominająca wilkorzycę Cliarę. - Odsuń się, lwico! - krzyknęłam, machając chorą łapą. Zawyłam, czując ból.
- Spokojnie, nic ci się nie stanie... - odezwała się, sięgając po bandaż i jakąś zieloną maść. Najpierw zajęła się przemyciem rany, mimo moich licznych sprzeciwów. Usunięcie całego brudu zebranego przez noc, zajęło jej dość długo. Przy każdym dotyku wrzeszczałam, groziłam jej śmiercią, wyłam, wierciłam się i niemiłosiernie klęłam. Tylko raz udało mi się dosięgnąć jej pyska pazurami. Na jej pyszczku pozostał krwawy ślad, którym w ogóle się nie przejęła. Następnie, ranę przykryła papką, przypominającą zmielone żołędzie, a całość szczelnie zakryła dwoma bandażami. Po tym wszystkim, popatrzyła na mnie i zajęła się przygotowywaniem jakiegoś wywaru. Cała mikstura niesamowicie śmierdziała. Cudem powstrzymałam się, by nie odepchnąć wilczycy, gdy piłam całe to świństwo.
Usłyszałam kroki. Ktoś wszedł do jaskini. Wtedy też otworzyłam oczy.
- Co z nią? - zapytał męski głos. Kudłacz.
- Oczyściłam ranę, posmarowałam, hm, maścią i zabandażowałam. Potem podałam jej wywar z ziół. Jej ciało trawiła gorączka, ale teraz powinno być w porządku.
- Nie będzie bredzić?
- Nie powinna.
Obserwowałam ich. Kudłacz spoglądał na niziutką samiczkę.
Bękart alphy. Teraz, zagryź ją, nikt nie widzi.
Jednak tylko ją wyminął i podszedł do mnie.
- Nadal widzisz duchy? - rzucił obojętnie. Przymrużyłam oczy.
Nazywam się Nymeria, majaczę przeto.
- Nie. - powiedziałam tylko, usiłując się podnieść.
- Nie wstawaj! - krzyknęła piskliwie medyczka. Mimo jej słów, podniosłam się, oszczędzając ranną łapę.
Zaraz przegryzę jej szyję. Przysięgam.
Kuśtykając, wyszłam z jaskini, a zaraz za mną kudłacz.

<Makoto?>

Od Spartakusa CD - THE END

Szczerze mówiąc to czułem się głupio. To miałem już lepszy plan jako szczeniak. Żyłem więc trzy dni na obrzeżach daleko od odmu i mimo,że sobie dobrze radziłem tęskniłem za mamą. Postanowiłem więc ruszyć do domu. Mama aż popłakała się mnie widząc i przeprosiliśmy się nawzajem. Oprócz tego mama widząc,że nie jestem ani chudy ani zmarznięty(znalazłem szybko odpowiednią jaskinię)zgodziła się bym polował z nią i czasami sam. Od tego czasu już było w porządku. Chodź był taki czas gdy było bardzo mało zwierzyny i do lasu wprowadził się myśliwy. Były to ciężkie czasy aczkolwiek najbardziej spokojne między mną,a mamą.
- Spartakus! - krzyknęła matka.
- Tak? - zapytałem wychodząc ze swojego ,,pokoju''. Miałem już dwa lata. Matka spojrzała na mnie smutno.
- Wiesz,że cię kocham synu. Cały czas miałam wyrzuty sumienia,że traktuje cię jak małe dziecko. Teraz widzę,że jesteś już duży. U nas jest bieda no nie oszukujmy się. Musisz odejść.
- Ale mamo - ja nie dawałem za wygraną.
- Proszę...
- Nie! - zaprzeczyłem.
- Jak to jest,że gdy coś zabraniam ty to chcesz,a jak ja coś pozwalam to ty nie - mama się zaśmiała. Ja uśmiechnąłem się pod nosem ale po chwili spoważniałem.
- Proszę cię - mama spojrzała na mnie błagalnie.
- Pójdę ale z tobą - teraz matka się nie zgodziła.
- Nie chcę tu mieszkać ale ty musisz odejść - nadal się nie zgadzałem. Mamie zajęło kilka dni by mnie przekonać. W końcu zgodziłem się. Obiecałem,że zrobię coś wielkiego... Była noc ale ja na legowisku przewracałem się z boku na bok nie potrafiąc zasnąć. Jutro miał być dzień rozpoczęcia mojej podróży. W głowie miałem mnóstwo myśli. Czy dobrze robię? No,że odchodzę bez mamy. Że w ogóle odchodzę? Nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem. Rano byłem gotowy do drogi. Mama zawiesiła mi na szyi królika ,,na potem'' i przytuliła.
- Tylko uważaj na siebie.
- Spokojnie mamo - pożegnanie było bardzo ciężkie ale po chwili pobiegłem przed siebie.
- Nie odwracaj się,nie odwracaj się... - powtarzałem sobie po cichu biegnąc w dal...

THE END

Od Nymerii C.D. Rosa

Rozmawiałam z Makoto o celu, który tak naprawdę w ogóle mnie nie obchodził. To była tylko kolejna maska, ukrywająca prawdę. Nikt nie musiał wiedzieć o mnie niczego, dla nich mogłam pozostać jedynie malutką wilczycą, z mieczem u boku.
- Wtedy poderżniesz jej gardło, to nie jest trudne, uwierz. - dokończyłam wcześniejszą wypowiedź o śmierci jednego z bękartów.
- Ciekawe. - odpowiedział tylko. Wtedy też, naszą rozmowę przerwał kobiecy głos.
- Witaj.
- Czego chcesz? - warknęłam, przygotowując się do sięgnięcia po Igłę.
- Słyszałam, że wraz z tamtym basiorem organizujecie spisek. - odezwała się. - Może potrzebna wam pomoc?
Tamten basior, stał za mną, obojętnie spoglądając na waderę. Była wysoka, pokryta śnieżnobiałym futrem, a z jej niebieskich oczu bił chłód. Popatrzyłam niepewnie na kudłacza. Ten nieznacznie skinął spiskiem.
- Pomoc... Tak. Potrzebujemy kogoś, kto zechce uwieść alphę słodkimi słówkami, obietnicami o miłości... - zaczęłam, spoglądając na wilczycę, która z każdą chwilą stawała się coraz radośniejsza. - Doprowadzimy do tego, iż zaproponuje małżeństwo, odbędzie się wesele, a potem pokładziny, tam poderżnie mu się gardło. Utonie we własnej krwi, a całe to wydarzenie w kronikach zwać będą krwawymi godami.
- Świetnie, zgadzam się na jakąkolwiek rolę, która mi przypadnie. - zaśmiała się słodko.
Jest wręcz idealna.
- Tak jak już mówiłam, twoją rolą byłoby uwiedzenie Kazana. To nie może być trudne. - westchnęłam. - Gdy nam się nie uda, zapewne zetną nam głowy.

<Rosa?>

Od Makoto C.D. Nymeria

Nie wierzyłem własnym uszom. Jakie duchy, do cholery? Jaki stajenny? Jaki pasztet?
- Do reszty zwariowałaś? - warknąłem.
- Te duchy są doprawdy głupie. - rzuciła i zaczęła chichotać. Pomyślałem przez chwilę. Wcześniej nie zachowywała się jakby coś brała. Jasna cholera... Co za idioci mnie otaczają.
- Arry, czy ty coś brałaś? - spytałem.
- Miecz, dzięki któremu potem stworzyłam pasztet. - znów zaczęła się śmiać. Uderzyłem się łapą w czoło. Znów zacząłem chwilę rozmyślać. Spojrzałem na jej ranną łapę. No pewnie, już wszystko jasne.
- Jesteś idiotką... - prychnąłem.
- Jaki uprzejmy z ciebie duch... - położyła się na plecach jakby była w raju.
Jak to dla ciebie jest uprzejmość, to boję się spytać czym dla ciebie jest obraza.
Zacząłem odwijać bandaż z jej łapy. Wyglądała okropnie. Zapach z niej wcale nie był lepszy. Wydobywała się z niej ropa. Teraz już było pewne, że wdało się zakażenie.
- Idziemy. Rusz dupę. - warknąłem jej na ucho.
- Do łóżka? Mmm... - uśmiechnęła się lubieżnie. Ja w reakcji przewróciłem oczami. Wziąłem ją na grzbiet i wyszedłem z groty. Zacząłem iść szybszym krokiem w stronę terenów tych pchlarzy. Do tych przeklętych kundli. Nie wiem co mnie do tego natchnęło.
***
Przez całą drogę Arry majaczyła coś o łóżku, o duchach i o pasztecie. Po czasie znalazłem się pod czyjąś jaskinią. Wyczułem znajomy zapach. W końcu na jej progach pojawiła się... Ta mała wyszczekana suka.
- Ej ty, złaź no tu. - prychnąłem.
- Naucz się trochę szacunku do innych! - odwarknęła. 
- A ty weź i opatrz jej tę łapę. Zwariowała do reszty i coś jęczy o duchach. - wyjaśniłem, pomijając tematy związane z łóżkiem. Wszedłem do jaskini małej i położyłem wilczycę na sianie. 
- Mała...
- Mam imię, wiesz? - przerwała mi. - Sunrise.
- Rusz te małe dupsko i jej pomóż. - usiadłem przed jaskinią. 
- Nie poganiaj mnie! - usłyszałem ze środka. Westchnąłem.
<Nymeria?>

Gratulacje

Chciałbym wam z całego serca podziękować. To drugi dzień otwarcia bloga a już mamy 151 postów. Świetnie nam idzie. Mam nadzieję że zapał nie zmaleje i również w roku szkolnym kilka opowiadań dziennie się pojawi. Do 100 postów w dniu dzisiejszym brakuje tylko 7 ( bez tego) więc liczę na was. Dobijmy do setki. Na wyróżnienie zasługuje Spartakus z 40 opowiadaniami.

Kazan

Od Kazana CD-CDN

Nadszedł czas na wyruszenie do lasu. Drwale zebrali się z samego rana. Wśród nich byłem też i ja. Rozmowom i śmiechom podczas podróży na miejsce pracy nie było końca. W końcu weszliśmy na temat żon.
- Taka żona jak Eileen to skarb.- Powiedział jeden z mężczyzn. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową.
- Brakuje wam tylko dzieci do szczęścia.- Stwierdził inny. Nie odpowiedziałem. Później jedynie przysłuchiwałem się ich rozmowom.

CDN

Od Spartakusa C.D Sunrise

Uśmiechnąłem się patrząc na odbiegającą waderę. Po godzinie poszedłem nad jedno z jeziorek i zobaczyłem ją śpiącą na kamieniu. Uśmiechnąłem się chytrze. Będę mógł się odwdzięczyć za tamto. No i super. Zacząłem się ostrożnie i po cichu skradać. Po chwili wskoczyłem i wepchnąłem nagle waderę do wody. Wilczyca zanurzyła się po uszy lecz po chwili wynurzyła się cała mokra(bo przecież nie sucha)z szokiem na twarzy.
- Hahaha! Mam cię! - zacząłem się tarzać ze śmiechu na trawie - Juhu! - wstałem i wskoczyłem do stawku ochlapując ją - Oł je!

Sunrise? xd

Od Nymerii C.D. Makoto

Sądziłam, iż nawet w taki deszcz ktoś będzie podróżował po terenach watahy, jednak myliłam się, tak jak w wielu sprawach. Znalezienie groty okazało się jeszcze trudniejszym zadaniem, niż znalezienie żywej duszy. Mijałam wiele jaskiń, jednak wszystkie były zamieszkane, a ilekroć się do jakiejś zbliżyłam, patrzyły na mnie złowrogie, czasami nawet wzgardliwe spojrzenia. Kim dla nich byłam? Niedoszłym mordercą? Zdrajcą? Ostatecznie, znalazłam niewielką grotę, z pozoru niezamieszkaną, jednak wydobywały się z niej ciche dźwięki powietrza uderzającego o skałę. Nawet tak donośne odgłosy deszczu, nie potrafiły sprawić, iż czegoś nie słyszałam. Ślepota sprawiła, że moje zmysły bardzo się wyostrzyły.
Weszłam do jaskini i usiadłam na samym brzegu. Czułam jak po grzbiecie spływa woda. Samiec za mną odetchnął z ulgą.
- Byłaś tu przez cały ten czas? - zapytał kudłacz. Nie spojrzałam na niego, patrzyłam przed siebie.
- Otaczają mnie duchy, które sama stworzyłam... Bliźniacy starego lorda, ten mały stajenny... - wychrypiałam.
Nazywam się Arry, muszę walczyć przeto.
- Zwariowałaś? - odezwał się wilk, siadając obok mnie.
- Ten stajenny zaatakował mnie, gdy zabierałam konia... Bliźniacy byli dziedzicami, a ja ich pokroiłam i zrobiłam z nich pasztet, który ich ojciec zjadł. - zaśmiałam się histerycznie. Moje ciało trawiła gorączka, a z niczym nie opatrzonej rany wyciekała ropa.
- Arry, co się stało? - zapytał. Po raz pierwszy w jego głosie usłyszałam coś więcej, niż obojętność. Znowu się zaśmiałam.
- Wokół mnie krążą duchy, co mogło się stać? - wychrypiałam.

<Makoto?>

Od Sunrise C.D. Spartakus

Uśmiechnęłam się.
- Nic wielkiego. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. - powiedziałam i usiadłam, odgarniając kosmyk włosów na bok. Spart również się uśmiechnął.
- Idę zobaczyć co robi mój ojciec. - oznajmiłam. - Zobaczymy się później, cześć. - zaśmiałam się i pobiegłam przed siebie, w stronę groty ojca.

<Spart?>

Od Sparta C.D Sunrise

- Dziękuję ale... - pokazałem na medalion.
- Co to? - zaciekawiła się.
- Kazan mi go dał. Dzięki temu mogę widzieć osoby i miejsca które chcę. Jeżeli potrenuje mogę też przez to rozmawiać - wyjaśniłem zadowolony. Potem podsunąłem medalion pod nos Sunrise. Na nim widać było matkę. Wracała do zdrowia.
- Dawno w naszej jaskini mieszkał zły wilk. Pewnie wrócił i ją zaatakował. Ale jego żona która jest dobra zajęła się mamą. Pewnie tamtego wygoniła albo nie żyje - spojrzałem na medalion,a potem na Sun.
- Sun?
- Tak?
- Dzięki,że jesteś - uśmiechnąłem się.

Sunrise?

Od Rosy

Dołączyłam do watahy niedawno. Spodobała mi się. Po drodze usłyszałam jak jakaś wilczyca i basior rozmawiają o spisku. Cóż mam już taki charakter lubię takie sprawy. Odnalazłam waderę, która była niewątpliwie mózgiem tego spisku.
- Witaj.
- Czego chcesz?- Zapytała.
- Słyszałam że wraz z tamtym basiorem organizujecie spisek. Może potrzebna wam pomoc?
<Nymeria, Makoto?>

Od Sunrise C.D. Spartakus

- Wybacz... - westchnął cicho. -Nie powinienem uciekać. Może mama żyje. Może faktycznie to był sen. Ale ja się bałem, że zostanę sam. - opuścił smutno głowę. Podeszłam pod jego pysk i popatrzałam na jego jasną twarz.
- Nigdy nie zostaniesz sam, Spart. - powiedziałam, zagłębiając swój wzrok w jego oczy. - Zaufaj mi. - uśmiechnęłam się. Rozejrzałam się po otoczeniu i westchnęłam.
- Jeśli twoja matka żyje, pomogę ci ją odnaleźć. - oznajmiłam i przysiadłam.
- Naprawdę? - momentalnie uniósł głowę.
- Pewnie, dlaczego nie.

<Spart?>

Od Midnight C.D. Cheval

Zapach był dość ciekawy i kojażył mi się z jedną z moich przygód, których trochę było przed wstąpieniem do watahy. Tylko co miało ten zapach?-pomyślałam, kiedy przechodziliśmy przez otwór.
-O, nie...-powiedziałam szeptem.
-Co się stało?-zapytał Cheval wychodząc za mną.
-Nic dobrego musimy się stąd wydostać jak najszybciej-odpowiedziałam i starałam się z powrotem przecisnąć przez otwór którym tu przybyliśmy.
-Ok, ale może coś konkretnego?-zapytał próbując powiększyć przejście.
-Eh... nie wrócimy tędy-powiedziałam zrezygnowana.
-No bo wiesz... widzisz te kilka wilków tam dalej?-zapytałam w skazując na 7 osobową grupę wilków.
-Tak? A co?
-No bo widzisz kiedyś byłam w ich watasze. Było całkiem ok, ale po pewnym incydencie...zabiłam alphę-krzywo się uśmiechnęłam.
-Co?!-zdziwił się nie mało Cheval.
-Chodź wyjaśnię ci po drodze-wskazałam na drogę, która omijała grupę wilków i prowadziła do jak mi się wydawało granic watahy.
-Więc, nie mógł się pogodzić z tym, że jego córka Kara, moja bliska przyjaciółka miała szczeniaki z bethą innej watahy. A te watahy nienawidziły się. Chciał zabić zarówno jego jak i młode. Ona nie chciała się zgodzić i przez to rzuciła się na niego, jednak on w szale rzucił nią prosto o ostre skały. Zginęła prosząc mnie abym ocaliła jej partnera i szczeniaki. Obiecałam sobię, że za wszelką cene spełnie jej ostatnie życzenie. Stanęłam przed rozwścieczonym samcem. Nie zrozumiał tego iż właśnie zabił swoją jedyną córkę. Postawiłam się mu krzycząc w twarz co zrobił, jednak on tylko zadrapał mnie w pysk. Nie byłam mu długo dłużna i rzuciłam się na niego, a w międzyczasie partner Kary zabrał młode i uciekł. Ja w tym czasie słabo panowałam nad furią i po długiej walce straciłam panowanie i zabiłam go. I tak to w skrócie wygląda.
-Czyli nie zrobiłaś tego celowo?
-Niby nie, ale w pewnym sęsie...-nie dokończyłam, ponieważ przede mną stanęła Nira-żona alphy.
-O kogo my tu mamy? Morderczynię!-krzyknęła, a obok pojawiła się pozostała 6 wilków.
-Mordercą może i jestem! Ale tak samo jak twój mężulek. Kobieto on zabił waszą córkę! Nie dociera to do ciebię?-mówiłam prostując się czym przewyższyłam waderę.
-On nie chciał to... A po co ja ci to mam tłumaczyć?-krzyczała wściekła-Może teraz ja zabije tego wilka za tobą co?
-Zostaw nas, albo wiesz co się stanie...-moje oczy przez chwilę zaświeciły całe w ostrym błękitnym odcieniu.
-Nie boję się twojej dziwnej mocy...-nie wcale dlatego się cofnęła pół metra-Brać ją!
-No i nie obejdzie się bez ofiar-powiedziałam poważnie w stronę Cheval'a.
-Poradzimy sobię-uśmiechnął się z lekka.
-Tego jestem pewna-odpowiedziałam rzucając się na waderę i jej dwóch synów w między czasie Chaval radził sobie bez najmniejszych problemów z pozostałą czwórką. Kilka razy mocno oberwałam jednak nie przejełam się zbytnio. Przykleszczyłam całą przerażoną już trójkę do skalnej ściany i moje oczy nabrały już w pełni tego błękitnego koloru.
W między czasie Cheval znokautował pozostałych.
-Nie, nie zrobię tego-powiedziałam w myślach i puściłam wykończoną walką trójcę na ziemię, stracili przytomność.
-Wracajmy do domu-uśmiechnęłam się do Cheval'a, a moje oczy odzyskiwały normalny wygląd.
-Jasne.

Cheval?
<trochę się rozpędziłam ;)>

Od Makoto C.D. Nymeria

Niebo zaczęło pokrywać się ciemnymi chmurami. Na początku nie zwracałem na to szczególnej uwagi, dopiero kiedy pierwsze krople chłodnego deszczu zaczęły drażnić mnie w nos, zorientowałem się, że pogoda jest taka, a nie inna. Westchnąłem. W tle rozległ się pierwszy grzmot. Oznaka nadchodzącej burzy oraz najprawdopodobniej, ulewy.
Pośpieszyć się z szukaniem, czy może zmoknąć?
Przystanąłem i zacząłem rozglądać się po otoczeniu. Niczego ciekawego nie dojrzałem. Prócz drzew, krzewów, kwiatów i trawy nie widziałem niczego, pod czym mógłbym się uchronić przed opadem. 
Spojrzałem w górę. Deszcz spływał po moim futrze. Pozostałem niewzruszony. Jasne światło oświetliło ciemną drogę, a zaraz potem rozległ się kolejny grzmot. Ruszyłem więc w dalszą drogę, lecz tym razem szedłem o trochę szybciej, niż wcześniej. Oczywiście, nie mogłem ani trochę biec, ponieważ rany mi na to nie pozwalały. 
Deszcz był coraz bardziej obfity i coraz bardziej drażnił mnie w nos. Opuściłem trochę głowę, by obniżyć ilość spadających na niego kropli. 
W końcu ujrzałem. Grota. Niewielka, ale też niemała. Wszedłem powoli do środka, żeby zaraz nie wyskoczył na mnie jakiś niedźwiedź z wyrzutami, że zakłócam mu spokój. Nie wyczułem zagrożenia, więc wyprostowałem się, otrzepałem i usiadłem na skalnym podłożu. Obserwowałem przez chwilę jak pogoda na dworze stale się zmienia. Zaczęło być coraz gorzej. Zimniej. Hałas z zewnątrz budził swego rodzaju pewien niepokój. Położyłem się na gołej ziemi i dalej patrzyłem. Nie trwało to jednak długo. Zmęczenie, mówiąc wprost, było silniejsze. Oczy mimowolnie zaczęły mi opadać raz za razem, a później tylko ułożyłem głowę na swoich łapach. Nie minęło parę sekund, a już sen opanował mój umysł odsyłając mnie do tego magicznego, a czasami i strasznego świata.
***
- A ty nadal tu siedzisz? - spytała wadera. Na pierwszy rzut oka miła. W sumie, taka też była prawda. Ciemnobrązowa wilczyca podała szczeniakowi mały srebrny łańcuszek. Miał medalion w kształcie serca, które miało możliwość otwierania się. Szczeniak spojrzał, a to na matkę, a to na medalik. Połowa serduszka odskoczyła, ukazując zawartość. Zdjęcie. Ciemnowłosa kobieta oraz dwóch młodych chłopców.
Szczenię uśmiechnęło się mimowolnie.
- Dziękuję, mamo. - powiedziało wdzięcznym tonem. Spojrzał za siebie. Wyglądało jakby burza opanowała cały świat. Nie było widać końca ciemnych chmur. Co sekundę światło rozlegało się, oświetlając ten mały skrawek ziemi, na której się znajdowali.
- Raven! - zawołała wilczyca. - Raven, zaraz będzie kolacja! 
- Już idę! - Zza rogu jaskini ukazał się kolejny szczeniak. Dosyć podobny do swojej matki.
- Makoto, co jutro porobimy? - spytał uradowany. Na to drugi mu odpowiedział:
- Nie wiadomo co będzie jutro. Nikt tego nie wie. - Spojrzał z powagą na brata. 
Matka podała im dwa zające. 
- Smacznego. - powiedziała i usiadła obok nich. Maluchy zaczęły zajadać. Lecz czy można było ich nazwać maluchami? Byli coraz więksi. Pełne dwanaście miesięcy szczeniaka to dużo. 
Po skończonym posiłku spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się mimowolnie. Wtem w jaskini pojawił się basior. Czarne umaszczenie, czerwone, okropnie wyglądające oczy. Szczeniak, któremu imię przypisano jako Raven położył uszy i spuścił głowę. Matka cała się trzęsła. Można by rzec, że ledwo stała na łapach. Zmarszczyła brwi, obserwując basiora.
Wynoś się, ty przeklęty pijaku. 
- Kochanie, a gdzież obiad dla mnie? Czyżbyś zapomniała? - wyszczerzył swoje ostre jak brzytwa kły. 
- Nie dostaniesz obiadu. Sam go sobie załatw. Wyjdź stąd i daj nam spokój. - powiedziała. Jej głos drżał. Uśmiech basiora zrzedł. 
- Sprzeciwiasz się? - zaczął niebezpiecznie podchodzić do wadery. 
- Wynoś się! - krzyknęła przerażonym tonem. 
- Nieładnie tak, skarbie... - Basior rzucił się na szyję wilczycy, podrzynając jej gardło. Wadera padła na ziemię. Zaczęła kasłać, a po kilku sekundach leżała już martwa we własnej kałuży krwi. Jej martwe, już bez tego błysku oczy. Tej cudownej iskierki dającą nadzieję, odeszły wraz z nią.
Odebrałeś mi to, co było dla mnie ważne. Odebrałeś mi matkę. Odebrałeś jej życie. Spłoń w piekle...
Szczenię zwane niegdyś jako Makoto rzuciło się na ojca. Nigdy wcześniej nie czuło takiego przypływu wściekłości. Pożądania zemsty. Pożądania czyjejś śmierci. Coś w nim pękło. Zaczęła się masakra. Nie wiadomo ile czasu minęło. Można było ponieść wrażenie, że burza rosła wraz z wściekłością młodego szczeniaka.
- Wyrżnę cię jak ścierwa. Nie masz prawa żyć. Sukinsynu. - warknął młody, drapiąc i gryząc ze wszystkich sił ogromnego basiora. Szanse były minimalne. Byłby przesąd, kto powinien wygrać, jednakże... 
- Makoto. Makoto, przestań! On już nie żyje! - Skomlenie młodszego brata podziałało na niego jakby w sekundę został przywiązany do łańcucha. Spojrzał na swoje dzieło. Wykrwawiające się ciało ojca, który traktował matkę jak szmatę. Który traktował swoich synów jak skończonych nieudaczników. 
- Wynośmy się stąd, Rave... - rzucił beznamiętnie po dziesięciu minutach grobowej ciszy.
- Teraz ty jesteś ścierwem, ojcze. Zgnij w tym piekle. Mama będzie szczęśliwa w niebie, a ty się smaż. - powiedział i skierował się do wyjścia. Początkowo młodziak o imieniu Raven nie bał się ruszyć za bratem. Jednak po dłuższej chwili do niego dołączył.
- Makoto, co teraz z nami będzie? - jęknął zapłakany.
- Jutro będzie nowy dzień... Zapomnimy o przeszłości. Na zawsze. - odpowiedział.
Rzucili się pędem w głąb lasu. Już nikt ich nie widział. Nigdy.
***
Krople zimnego potu spływały po moim futrze. Dyszałem głośno. Otworzyłem oczy i spojrzałem przed siebie. Odetchnąłem z ulgą. Kątem oka ujrzałem Arry. Speszyłem się na moment, jednak po chwili się uspokoiłem. 
- Byłaś tu przez cały ten czas? - spytałem. Ona dalej tępo patrzyła w ciemną otchłań na zewnątrz.

<Nymeria?>

Od Nymerii C.D. Kazan

Wojowniku, daj mi siłę, błagam...
Na łożu leżał lwi lord. Nawet podczas snu przypominał człowieka, który niegdyś zmiażdżył Reynów z Castamere. Przemieniłam się w człowieka i jakbym na nowo stała się Nymerią Stark. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Patrząc na lorda Lannistera, odezwałam się do wilka.
- Wyjdź.
Po chwili usłyszałam ciche kroki i skrzypnięcie drzwi. Wyszedł.
- Czy złota, czy szkarłatna sierść, pazury wciąż ma lew... - szepnęłam, widząc jak mężczyzna się budzi. Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Mój podczaszy z Harrendhal... Co tu robisz, chłopcze? - zapytał, siadając na łóżku. Nie przejął się mieczem u mego boku. Zasypiał w utwardzanej skórze, przykrytej kolczugą.
Prawdziwy lew.
Wielu nazywało mnie chłopcem, w końcu byłam chuda, niska i kompletnie pozbawiona kobiecej figury.
- Szukam dziedziców Starka. - powiedziałam, patrząc w jego niebieskie oczy.
- Małe wilkory? - uśmiechnął się, pozornie przyjaźnie. - Dziś w zamku lorda Starka śpiewa wiatr, a słów nie słyszy nikt.
Nie, są tam ludzie Dreadfort.
- Panuje tam lord Bolton.
- Bystry chłopak. Nie jestem swą słodką córką, która opowiada dzieje Castamere przy różach z Wysogrodu.
- Gdzie są wilkory Starka?
- Jedno z nich przebywa wśród swych drzew-bogów, drugie zaś skrywa się w najgłębszych podziemiach... Trzecie wyleciało z gniazda na ziemię. - odpowiedział. Zawsze tak odpowiadał, nigdy nie mówił nic dosłownie. - Ale kim ty jesteś, chłopcze? Arrym?
- Nie, panie. - zbliżyłam się do lwa. Podniósł się, jednak nie zdążył nic chwycić. Ja zaś chwyciłam miskę z szafki i rozbiłam ją na jego głowie. Zaklął, chwytając się za nią. Szybko wyciągnęłam miecz i przystąpiłam do ataku. Wyciągnęłam miecz zza pasa i wbiłam sztych Igły w jego kark. Szarpnęłam za rękojeść, wyciągając broń z jego szyi i ponowiłam atak. I tak jeszcze cztery razy - za każde nazwisko z listy. Lord padł już po trzech ciosach, jednak ja zamierzałam kontynuować. Patrząc na trupa lorda, osunęłam się na kolana i upuściłam Igłę, która upadła na kamienną podłogę z cichym brzękiem.

Od Viride

Pierwszy dzień. Me ukochane miejsce w lesie zajęte. Dookoła mech, wilgoć i cień. Szum pobliskiego strumyka, świergot ptaków. I ja. Siedziałam tam, pomiędzy bukami. Położyłam się patrząc ku górze. Chciałam zasnąć, ale....
- Viride!
Zerwałem się na równe łapy i zawarczałam groźnie rozglądając się po okolicach. Czułam coś mi znajomego... coś..
- Tutaj jestem.
Stała zaraz za mną.
- Eriv! - szepnęła raczej sama do siebie.
- Witaj. Widziałam jakiegoś samotnika na wschodzie.
- No i? Dlaczego nie dajesz mi spać? - byłam trochę zdziwiona. Ale Eriv bardziej. Nie wiem czemu.
- Jesteś Strażniczką! Nie pamiętasz?
- Ooo... rzeczywiście, wybacz. Na wschodzie mówisz? - chciałam się upewnić.
- Tak, na wschodzie. Daleko, jakieś 27 kilometrów stąd. -' wyjaśniła. Jej mina mówiła sama za siebie.
Bez rozczulania się nad sobą zamieniłam się w człowieka i wskoczyłam na Eriv. Ta użyła szarży z kopyta na wschód. Krótko nam to zajęło. Zdołałam zobaczyć jak ów samotny wilk rzuca się na bezbronnego zająca.
- Wyceluj...- mruknęłam. Z wielkim hukiem Eriv przygwoździła samotnika do kamiennej ściany.
- Ostrożnie! - krzyknęłam wystraszona - Żyje?
- Spokojnie. Żyje, ale przez najbliższe trzy miesiące się nie podniesie.
- Eriv!
Cała moja przyjaciółka w paru zdaniach. Zeskoczyłam z niej i przybrałam postać wilka. Wilk patrzał na mnie z pełną nienawiścią. Czułam to.
- Odejdź...- warknął.
Zrobiłam jeden krok i wysłałam pnącze w jego stronę. Te uniemożliwiły mu jeden, nawet najmniejszy ruch. Powąchałam go. Był obcy. Gwałtownie cofnęłam pysk i obniżyłam kły.
- Nie mam serca cię zabić.
Wilk odetchnął z ulgą.
- A ty, Eriv? Eriv?! - moje wołania były na nic. Pobiegła ciort wie gdzie. Westchnąłem i pokręciłam powoli głową. Ożywiłam młodą brzózkę dając jej wiadomy rozkaz. Śmierć, oczywiście. Następnie pobiegłam szukać tej niesfornej samicy.
- Eriv! Chodź że tu! No weź! Eeeeeeriiiiv! Kurczę!
Potknęłam się o własny ogon. Ujrzałam również zbliżającego się wilka. Nim zdołałam cokolwiek zrobić, Wilk zapytał się :
- Kogoś zgubiłaś?

(Dokończy ktoś?)

Rosa

 
Imię: Rosa 
Pseudonim: Ros
Człowiek: Nie zmienia się w człowieka na tyle czasu aby obierać imię. 
Wiek: Ma dokładnie 8 lat. 
Płeć: Wadera
Stanowisko: Wojownik oraz Taktyk 
Charakter: - w budowie - 
Żywioł: Śnieg, Lód, Woda
Moce: Związane z żywiołami. 
Umiejętności: 
Rodzina: Była kiedyś ale już jej nie ma 
Zakochana w: ---
Partner: ---
Ex: ---
Potomstwo: ---
Aparycja: Rosa jako wilk jest wysoką waderą. Ma śnieżnobiałe futro i lodowo niebieskie oczy. W włosy na szyi wplecione ma lodowe koraliki. Jako człowiek jest również wysoka. Ma także białe włosy. 
Historia: Urodziła się na dalekiej północy. Żyła tam aż do ukończenia 5 roku życia a potem ruszyła na wędrówkę. Trzy lata potem trafiła na watahę i postanowiła dołączyć. 
Ciekawostki: Chyba brak
KW: 100 
Inne zdjęcia
Ludzkie zdjęcie: 1
Sterujący: KPA - kontakt przez administratora ( brak konta na grach) 

Od Kazana Cd Nymeria

-  Masz rację to nie oni.- Stwierdziłem i przeniosłem ją do Casterly Rock. Seldan Lanniser spał. 
- Jeśli chcesz dowiedzieć się gdzie jest twoje rodzeństwo musisz się tego dowiedzieć od niego.- Powiedziałem i przemieniłem się w człowieka. 
- Nie zawoła straży nawet jakby chciał. 
<Nymeria?>

Od Nymerii C.D. Kazan

W jednej chwili stałam w jaskini, patrząc w oczy alphie, zaś w drugiej znalazłam się w lochach Winterfell, a ten właśnie wilk wskazywał na dwie osoby, które miały być moim rodzeństwem. Chłopczyk i dziewczyna spali. Chłopczyk był brunetem, z pociągłą twarzą, zupełnie odmienną od rysów Starków. To Karstark, Arren lub Morsh. Dziewczyna, fakt, miała rude włosy i pociągłą twarz, ale jej orli nos i malutkie usta mówiły zdecydowanie co innego. Bolton. Ellisha Bolton. To nie moje rodzeństwo.
- Kłamałeś. - odezwałam się. - Chłopak to jeden z synów starego Karstarka, chorążego mego pana ojca, dziewczyna zaś, jest Ellishą Bolton, żoną lorda Boltona. - stwierdziłam lodowatym tonem. - Kto włada w Winterfell?
- Człowiek obdarty ze skóry.
Bolton.
- Zabierz mnie stąd. Nie chcę patrzeć na upadek domu i władających nim ludzi. - syknęłam. Jednak on nie chciał spełnić mego życzenia, wpatrując się w więźniów.
Kłamca, kłamca, kłamca... To kolejna gra, mająca skłonić mnie do upadku... Nie, nie dzisiaj.
- Zabierz mnie stąd. - powtórzyłam, oczekując reakcji alphy na moje słowa.

<Kazan?>

Od Kazana Cd Nymeria

- Wiem i jeśli chcesz mogę Cię zabrać i do Casterly Rock i twojej rodziny.- Stwierdziłem. Wadera się zawahała. Złapałem ją za łapę i przeniosłem do lochów Winterfell.
- Jeśli  chcesz uratuj ich.- Powiedziałem wskazując na jedną z cel.
<Nymeria?>


Od Sparta C.D Kazan

- Dobrze rozumiem. Dziękuje ci - skinąłem lekko głową. Będę trenował. Może się uda. Tak bardzo bym chciał. Mówią,że motywacja jest najważniejsza więc.
- Powodzenia - odpowiedział basior.
- Nie dziękuję by nie zapeszyć - uśmiechnąłem się lekko i wyszedłem z jaskini.


Od Nymerii C.D. Kazan

Stark. Nigdy nie byłam Starkiem. Od zawsze byłam Snowem, bękartem z krwią na rękach. Dlaczego mnie tak nazwał? Tylko swym ofiarom z listy przedstawiałam się jako Stark, nikomu więcej.
- Nawet, gdybym chciała dotrzeć do Casterly Rock, zajęłoby mi to wiele dni. Poza tym, lwi lord mnie zna. Zabiję go, ale nie dziś. I bez twojej pomocy. - warknęłam, obserwując alphę. Nie mogłam pojąć, skąd dowiedział się o mej przeszłości, o mej liście.
- Zabiłaś lorda Bliźniaków, odpowiedzialnego za śmierć swego brata. Dlaczego nie zabijesz lwa, który przyczynił się do śmierci wilkora? - zapytał spokojnie, patrząc mi w oczy. Warknęłam cicho, na co odpowiedział mi towarzysz alphy. Cofnęłam się trwożnie o kilka kroków.
- Zabiję lwiego lorda, królową i jej brata, gdy tylko nadejdzie czas, gdy będzie sam, gdy mnie tu nie będzie. I gdy odnajdę braci... I siostrę.
- One żyją.
- Skąd możesz to wiedzieć? Widziałeś to? - syknęłam. Nie mógł wiedzieć, gdzie przebywa Lannister, ani moja rodzina. Igra ze mną. To kolejna okrutna gra.
Nazywam się Nymeria, muszę cierpieć przeto.
- Widziałem. - rzekł spokojnie, a mnie ogarnął gniew. Podeszłam do niego i zawarczałam, czując na pysku jego oddech.
- Kłamca, kłamca, kłamca, kłamca. - szepnęłam ostro. - Nie wiesz, gdzie jest moje rodzeństwo.

<Kazan?>

Od Kazana Cd Spartakus

Prowadziłem ciekawą rozmowę z Jay'em kiedy właśnie do jaskini wszedł Spartakus. 
- Czy przez ten medalion da się rozmawiać?- Zapytał.
- Tak ale trzeba potrenować. A to wymaga dużych pokładów energii. 
<Spart?>

Od Sparta C.D Kazana

- Em...tak - skłoniłem się lekko zakłopotany,a po chwili zniknąłem. Spałem przez jeden dzień i w końcu byłem porządnie wyspany. Później wziąłem podarowany przez Kazana amulet i użyłem go. Musiało mi trochę zająć opanowanie jego mocy ale już po chwili widziałem naszą starą jaskinię. Widziałem też mamę. Była ciężko ranna ale żyła. Jak to zobaczyłem to mnie krew zalała. Kto jej mógł to zrobić?
- Mamo... - szepnąłem ale nie słyszała mnie. Może jak bardziej potrenuję to mnie usłyszy. Ledwo oddychała lecz widziałem jakąś starą wilczycę z wyblakłym srebrnym futrem opiekującą się nią. Przypomniało mi się,że kiedyś mama mi mówiła,że w naszej jaskini mieszkał zły basior i jego partnerka która w przeciwieństwie do niego była dobra. Już wiedziałem co się stało. Ruszyć tam czy nie? Zostać czy nie? Zastanawiałem się. Po chwili zdecydowałem,że zostanę. Mama żyje. Muszę iść spytać się Kazana czy da się przez ten medalion rozmawiać. Wtedy będę miał mamę pod opieką. Nie minęła sekunda,a już znalazłem się pod jego grotą.

Kazan?

Od Kazana Cd Xorax

- Jay nie wierć się bo Ci nie wyjmę tej strzały.- Warknąłem próbując wyciągnąć przedmiot z ciała towarzysza. Xorax zaczął chichotać. W końcu mi się udało.
- Xor jak tu jesteś to poczekaj chwilę. Muszę się czegoś dowiedzieć.- Powiedziałem i zacząłem zgłębiać umysły innych. Najpierw znaleźć umysł Devil'a a potem włamać się do umysłu Nymerii. Tak miało być. Od dawna tego nie robiłem. W końcu ją znalazłem. Szuka Seldana Lannistera...
- Xor sprowadź Nymerię.- Powiedziałem a mój syn szybko wyszedł z jaskini. Kilkanaście minut później już z nią był. Dałem mu znak aby wyszedł.
- Witaj Nymerio Stark.- Powiedziałem.
- Skąd wiesz?- Ni to zapytała ni syknęła.
- Mniejsza z tym. Mam informację która może Ci pomóc.
- Jaką?
- Seldan Lannister aktualnie przebywa w siedzibie rodowej Lannisterów i nie ruszy się stamtąd przez najbliższy miesiąc.
<Nymeria?>

Od Nymerii C.D. Makoto

Obserwowałam, gdy odchodził, gdy znikał w cieniu drzew. Zniknąwszy mi z oczu, nasłuchiwałam jego coraz cichszych kroków. W końcu i one umilkły. Westchnęłam i pokuśtykałam w przeciwną stronę. Nie chciałam wracać do swej starej groty, powodem był niesamowity ból atakujący ranną łapę. Ciężko dysząc, dowlokłam się do najbliższego drzewa i położyłam się na prawym boku, by jak najmniej obciążyć nadal krwawiącą kończynę. Zamknęłam oczy, nasłuchując. Poza szumem drzew, las milczał. Prawie niesłyszalnie odetchnęłam z ulgą. Znowu będę śnić o dziewczynce - Nymerii Snow, Salho, Leyannie, Arrym albo Aryi znad Kanałów.
„Noce rozjaśniały jej odległe gwiazdy i blask księżyca odbijający się w śniegu, ale gdy budziła się co rano, otaczała ją ciemność.
Otworzyła oczy i wpatrzyła się w spowijający ją mrok. Echo snu już zanikało.
Był taki piękny.
Oblizała wargi, wspominając go. Beczenie owiec, przerażenie w oczach pasterza, skomlenie psów, gdy zabijała je jednego po drugim, warczenie jej towarzyszy. Odkąd zaczął padać śnieg, o zwierzynę było coraz trudniej, ale ostatniej nocy nasycili się mięsem jagniąc i psów, owiec i ludzi. Niektórzy z jej małych, szarych kuzynów bali się ludzi, nawet martwych, ale nie ona. Mięso to mięso, a ludzie to zwierzyna. Była nocną wilczycą.
Ale tylko w snach.
Ślepa dziewczynka przetoczyła się na bok, usiadła, zerwała się na nogi i przeciągnęła. Jej łóżko było wypchanym szmatami materacem, leżącym na kamiennej półce. Po przebudzeniu zawsze była sztywna i obolała. Podeszła do miski na małych, bosych stopach o stwardniałych podeszwach, cicha jak cień. Opłukała twarz zimną wodą i wytarła się do sucha.
Ser Góra, Calrin, Słodyczek, ser Zarin, ser Levir, królowa Cliara, lord Seldan Lannister, Larris Frey. Jej poranna modlitwa.
Nie, nie twoja, jesteś nikim. To modlitwa nocnej wilczycy. Któregoś dnia odnajdzie ich, upoluje, poczuje zapach ich strachu, smak ich krwi. Któregoś dnia.
Po ubraniu na siebie czarno-białych szat, zawsze schodziła do kuchni, gdzie co rano podawano ten sam posiłek. Zjadła na śniadanie sardynki smażone na paprykowym oleju, tak gorące, że parzyły jej palce. Resztę oleju wytarła kawałkiem chleba oderwanym od końca porannego bochna i popiła wszystko kubkiem rozwodnionego wina, ciesząc się smakami i zapachami, dotykiem szorstkiej skórki pod palcami, gładkością oleju i pieczeniem w nie do końca zagojonym zadrapaniu na grzbiecie dłoni, wywołanym przez paprykę.
Słuch, węch, smak, dotyk. Ci, którzy nie widzą, mogą poznawać świat na wiele innych sposobów.
Ktoś wszedł do jadalni za jej plecami. Miał na nogach miękkie pantofle i poruszał się cicho, jak myszka. Rozwarła nozdrza.
Staruszek.
Mężczyźni mieli inny zapach niż kobiety, a wyczuwała też nutę woni pomarańczy. Kapłan lubił żuć skórki tych owoców, gdy tylko mógł je znaleźć, by ładnie pachniało mu z ust.
- Kim dzisiaj jesteś? - zapytał, siadając na honorowym miejscu. Puk, puk.
Rozbija skorupkę pierwszego jajka.
- Nikim. - odpowiedziała.
- Kłamiesz. Znam cię. Jesteś tą małą ślepą żebraczką.
- Arya.
- Biedne dziecko. - rzekł miły staruszek. - Czy chciałabyś odzyskać wzrok? Poproś, a będziesz widziała.
Co rano zadawał jej to pytanie.
- Może jutro będę chciała. Ale nie dzisiaj.
Jej twarz była nieruchomą taflą wody. Ukrywała wszystko, nie ujawniała niczego.
- Jak sobie życzysz. - słyszała, jak obiera jajko. Potem z cichym brzękiem wziął w rękę łyżeczkę do soli. Lubił dobrze posolone jajka. - Gdzie moja biedna, ślepa dziewczynka żebrała ostatniej nocy?
- W gospodzie Pod Dziewięcioma Kotami.
- A jakich trzech nowych rzeczy, których nie wiedziałaś, kiedy wychodziłaś, się dowiedziałaś?
- Morski lord nadal choruje.
- To nie jest nowa rzecz. Morski lord był chory wczoraj i nadal będzie chory jutro.
- Albo umrze.
- Kiedy umrze, to będzie nowa rzecz.
Kiedy umrze, trzeba będzie wybrać nowego i w ruch pójdą noże. Tak załatwiano to w Braavos. W Westeros następcą króla był jego najstarszy syn, ale Braavosowie nie mieli królów.
- Nowym morskim lordem będzie Irrio Hotinar.
- Czy tak mówią w gospodzie Pod Dziewięcioma Kotami?
- Tak.
Kapłan zjadł kawałek jajka. Dziewczynka słyszała, jak je gryzie. Nigdy nie mówił z pełnymi ustami. Wreszcie przełknął kęs.
- Niektórzy zapewniają, że w winie można odnaleźć mądrość. To głupcy. Możesz być pewna, że w innych gospodach wymienia się inne nazwiska. - zjadł kolejny kęs. - Jakie są trzy nowe rzeczy, które teraz wiesz, a przedtem ich nie wiedziałaś?
- Wiem, że pewni ludzie mówią, iż Irrio Hotinar z pewnością zostanie nowym morskim lordem. - odpowiedziała. - Pewni pijani ludzie.
- Tak lepiej. Czego jeszcze się dowiedziałaś?
W Dorzeczu, w Westeros, pada śnieg.
O mało nie powiedziała tego na głos, a staruszek zapytałby, skąd to wie, ale nie sądziła, by odpowiedź mu się spodobała. Przygryzła wargę, wracając myślą do wczorajszej nocy.
- Kurwa S'izhalo spodziewa się dziecka. Nie jest pewna, kto jest ojcem, ale myśli, że to może być ten tyroshijski najemnik, którego zabiła.
- Dobrze to wiedzieć. Co jeszcze?
- Królowa Merlingów wybrała nową Syrenę w miejsce tej, która się utopiła. To córka służącej Kilnów. Ma trzynaście lat i ani grosza przy duszy, ale jest bardzo ładna.
- Z początku wszystkie takie są. - przyznał kapłan. - Ale nie możesz wiedzieć, czy jest ładna, jeśli nie widziałaś jej na własne oczy, a przecież nie masz oczu. Kim jesteś dziecko?
- Nikim.
- Widzę małą żebraczkę, Ślepą Aryę. Okropna z niej kłamczucha. Wracaj do swych obowiązków. Valar morghulis.
- Valar dohaeris.”

Ze snu wybudziły mnie pierwsze krople deszczu, spadające na ciało. Niemiłosiernie klnąc pod nosem, niezdarnie podniosłam się i rozejrzałam dookoła. Znowu widziałam, a ślepa dziewczynka była tylko koszmarem minionych dni. Pokuśtykałam w stronę tych bardziej zaludnionych terenów, by znaleźć jakąś grotę, w której mogłabym schronić się przed deszczem.

<Makoto?>

Od Kazana Cd Spart

- Mam.- Powiedziałem lekko się śmiejąc.
- Po pierwsze idź się wyśpij porządnie a po drugie sprawdź co z twoją matką. Z tego co wiem to najbliższa Ci osoba.- Powiedziałem spoglądając na wilka.
<Spart?>

Od Sparta C.D Kazana

- Dobrze...Jeszcze raz przepraszam i dziekuje - skłoniłem się nisko i wyszedłem z jaskini. Wróciłem do siebie i zmeczony zwinąłem na posłaniu. Kolejnego dnia wróciłem do jaskini Kazana. Tez nie spał i był zdziwiony widzącnie.
- Coś się stało?
- Ależ skąd - skłoniłem się nisko - Chciałem tylko spytać czy wszystko dobrze z tymi naszymi znaczy Watahy kłopotami,że ich tak nazwę i czy nie masz dla mnie znowu jakiegoś zadania - spytałem lekko niewyspany

Kazan?



Od Chevala C.D. Midnight

- Dziękuję - odparłem z uśmiechem na słowa Midnight. - Miło, że mnie tu zabrałaś.
- Drobiazg - powiedziała skromnie. - Dzisiaj zdążymy wybrać się w jeszcze przynajmniej jedno miejsce, jeśli oczywiście chcesz.
- Jasne! Nie mogę się doczekać.
*godzina marszu później*
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła Midnight, uśmiechając się zwycięsko. Przed nami rozciągało się... właściwie nie wiem co. Przypominało mi to wzburzone morze, tyle, że zamarznięte. Między załamującymi się falami wiła się wąska ścieżka. Przyznaję, czegoś takiego się nie spodziewałem.
- Robi wrażenie - powiedziałem. Moja towarzyszka uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Chodźmy! - zawołała i weszła na chłodną dróżkę. Była odważna... Ruszyłem za nią i przez pewien czas przeciskaliśmy się między lodowymi rzeźbami w milczeniu. Nagle Midnight zatrzymała się przy czymś.
- Cheval, patrz - szepnęła podekscytowana, wskazując łapą wylot niewielkiego tunelu. Żeby tam wejść, musielibyśmy się czołgać... Poza tym czułem stamtąd jakiś delikatny, aczkolwiek drażniący zapach.
- Chcesz tam iść? - zapytałem.
- Czemu nie?
- No... dziwnie to pachnie...
- Oj, weź przestań - odparła i wczołgała się do lodowego korytarza. Nie mając ochoty zostawiać jej tu samej, pochyliłem się i ruszyłem za nią. Miałem nadzieję, że to kolejne piękne miejsce, tak jak tamten otoczony murem ogród. Jednak choć trafiliśmy po minucie czy dwóch do niezwykłej zamarzniętej jaskini, to, co w niej spotkaliśmy, bynajmniej nie było miłą niespodzianką.
<Midnight?>

Od Kazana Cd Spart

- Amulet nie jest na sprzedaż.- Powiedziałem i zamknąłem szafkę.
- A dałem Ci go po to abyś nie martwił się o matkę. Wiem co to znaczy. Wilk który był partnerem mojej ją bił. Myślałem że był moim ojcem więc mu się nie sprzeciwiałem aż do pewnego dnia...- Powiedziałem.
- Ale na dziś dość zwierzeń jesteś wolny.
<Spartakus?>

Od Sparta C.D Kazan

- E...dziękuję - skinąłem głową w podzięce zakładając amulety. Byłem szczęśliwy. Oprócz drugiego żywiołu dostałem też bonus. Zaraz...będę mógł znaleźć matkę!
- Wybacz,ze chciałem coś tak drogiego - przeprosiłem schylając głowę - I też bardzo dziękuję za bonus. Kazanie nie widziałem tego amuletu w sklepie no i czemu mi go dajesz?

Kazan?

Od Xoraxa

Spacerowałem przed jaskinią ojca. Dobrze zrobił że wszystko wyjaśnił. Żadnego z nas nie nazwał bękartem jak robią to ludzie z Westeros. Dla mnie był autorytetem. W końcu tylko on mi teraz został, no i przyrodnie rodzeństwo jednak ciężko się z nimi gada. Nagle z głębi jaskini dobiegł mnie ryk. Nie czekając na pozwolenie wbiegłem tam.
<Kazan?>

Od Kazana Cd Spart

- Jest twój. - Powiedziałem podając amulet basiorowi.
- Oprócz niego dam Ci jeszcze coś.- Powiedziałem i podałem Spartakusowi drugi amulet.

- Dzięki niemu będziesz mógł zobaczyć każde zdarzenie lub osobę, którą zechcesz. Jeśli poćwiczysz jego używanie będziesz mógł się przez niego komunikować.
<Spartakus?>

Od Sparta C.D Kazana

Zdziwiłem się bo wcześniej mówił,że wszystko ale pewnie zapomniał to dodać,ze drogich na razie nie mogę.
- Dobrze rozumiem - kiwnąłem głową - A Amulet Magii? Jest mniej drogi?

Kazan?

Od Kazana Cd Spartakus

- Może na początek coś mniej drogiego?- Zapytałem myśląc o tym co powiedziałaby reszta watahy.
-  Za jakiś czas owszem ale nie dziś.- Dodałem.
<Spartakus?>

Od Makoto C.D. Nymeria

- Więc czego ode mnie chcesz? - zapytałem.
- Dlaczego miałabym cokolwiek chcieć? Jesteśmy spiskowcami, zapewne kundle zechcą nas zabić, to ty powinieneś chcieć czegoś ode mnie. - odparła.
- Nie wiem czy spiskowcami... Może po prostu jesteśmy do siebie na swój sposób podobni. I żądamy tego samego. - rzuciłem beznamiętnie. - A spisek to tylko głupi dodatek, świadczący o naszym dziwnym sposobie bycia. - Podniosłem się z trawy i westchnąłem ciężko. Przemieniłem się w wilka.
- Jestem głodny.
- Ja też. - przyznała, wstając z ziemi. Również się przemieniła. Schowała swój miecz, po czym podeszła bliżej mnie. Przeciągnąłem się delikatnie, gdyż wolałem nie naruszać ran i ruszyłem, wymijając ją, w głąb lasu. Po chwili usłyszałem za sobą ciche dreptanie.
***
- Dobre to było... - powiedziałem patrząc na resztki sarny. Oblizałem się po posiłku i machnąłem ogonem. Arry najwyraźniej również smakowało. Uśmiechnęła się. Zapadał zmrok. To był długi dzień, a za razem bolesny i dosyć ciekawy. Choć nie codziennie lubię obrywać od wilko-byków. 
- Idę poszukać miejsca do noclegu... - oznajmiłem i ruszyłem przed siebie. Ziewnąłem przeciągle. Nie okazywałem żadnych emocji. Znowu. Życie jest okrutne. 

<Nymeria?>

Od Nymerii C.D. Makoto

Starałam się nie obserwować przemiany wilka w człowieka, jednak jej przebieg był na tyle dziwny, iż nie mogłam się przed tym powstrzymać. Sama nie przemieniałam się normalnie, zwyczajnie, ale u niego było to jeszcze bardziej widoczne. Zauważył to, a w odpowiedzi jedynie teatralnie przewrócił oczami. Potem wstał i oderwał rękawy koszuli. Namoczył materiał w wodzie, owinął nim rany, co jakiś czas sycząc z bólu. Na końcu położył się na trawie. To też obserwowałam.
Popatrzyłam na krwawiącą nogę. Krew przesiąknęła przez materiał, sprawiając, że kolor zmienił się z piaskowego, na ciemny bordowy. W przeciwieństwie do niego, ja nie mogłam oderwać ani jednego rękawa. To było moje jedyne odzienie, odkąd uciekłam. By zrobić cokolwiek, zdjęłam utwardzaną skórę, która przykrywała płócienną koszulę, i odrzuciłam ją na bok, po czym położyłam się na ziemi. Gdy mój kark zetknął się z podłożem, wzięłam haust powietrza. Ból przeszył całe ciało.
Wojowniku, daj mi siłę.
- Skąd to się wzięło w środku lasu... - odezwał się zamyślonym głosem. Przymrużyłam oczy, patrząc na niebo.
- Może ten zawszony alpha zwerbował nowe stworzenia i wysłał ich, by nas zgładziły? - zapytałam, wbijając palce w miękką ziemię.
- Dowiedział się o naszym spisku? Wątpię. - odpowiedział już obojętnym tonem.
- A wiadomo? On wie wszystko o wszystkich. - podniosłam się na łokciach i spojrzałam na kudłacza-człowieka.
- Może masz rację, Arry.
Nazywam się Arry, muszę cierpieć przeto.
- Nie obalimy jego rodziny. - westchnęłam, znowu kładąc się na ziemi. - Mają za wiele sprzymierzeńców i wszystkie kundle ich wielbią.
- Więc czego ode mnie chcesz? - zapytał, nadal obserwując jasne niebo.
Zemsty.
- Dlaczego miałabym cokolwiek chcieć? Jesteśmy spiskowcami, zapewne kundle zechcą nas zabić, to ty powinieneś chcieć czegoś ode mnie.
Milczał, jakby specjalnie nie chcąc mi odpowiadać. Westchnęłam, jedną ręką szukając Igły. Leżała niedaleko, jej ostrze nadal było mokre od krwi, jednak ciecz na sztychu powoli zasychała.

<Makoto?>

Eriv

Imię: Eriv
Wiek: 6 lat
Płeć: Samica, poroże jest zmylne.
Partner: -
Charakter: Eriv jest raczej spokojną samicą o miłym usposobieniu. Do czasu, aż ktoś ją zdenerwuje. Wówczas jest wredna, ostra i cięta. Oczywiście wierna swojej towarzyszce, bardzo ją lubi, wręcz kocha. Potrafi bronić swego terytorium do ostatniej kropli krwi. Chociaż jest samicą, często wchodzi w bójki. Wrogowie jej przyjaciółki są jej wrogami, a przyjaciele jej przyjaciółki są jej przyjacielami.
Moce: 
Transformacja w Świetlistego Stróża, podczas której Eriv może oślepiać innych, ma więcej siły, jest szybsza i skoczniejsza.
Szarża
Kiedy Eriv szarżuje, jej rogi się delikatnie podświetlają, a sama zyskuje wręcz zawrotne prędkości. Uderzenie z taką prędkością może rozwalić nie jeden mur. Warto dodać, że podczas szarży, Eriv otacza siebie i ewentualnego jeźdźca tarczą, która amortyzuje uderzenie.
Kula światła
Eriv pomiędzy rogami tworzy kulę światła, która z czasem robi się coraz większa. W każdym czasie Eriv może wysłać kulę w konkretną stronę, a cel zostanie poparzony.
Inne Zdjęcia: W postaci Świetlistego Stróża
Towarzysz: Viride

Od Sparta C.D Sunrise

Byłem schowany między drzewami. Nie widziała mnie ale ja widziałem ją. Wołała mnie ale po chwili zrezygnowała i odeszła. Zastanawiałem się. Iść za nią? Po chwili z tego zrezygnowałem. Następnego dnia od samego rana zobaczyłem Sunrise.
- Spart! - krzyknęła rozradowana gdy wyszedłem z jaskini.
- Wybacz -westchnąłem -Nie powinienem uciekać. Moze mama żyje. Moze faktycznie to był sen. Ale ja się bałem że zostanę sam.

Sunrise?

Od Sunrise C.D. Spartakus

Byłam przerażona jego zachowaniem. Nie wiedziałam co mam robić. Bez chwilowego namysłu pobiegłam za nim.
- Spartakusie! - krzyczałam. Nie odzywał się. Zniknął z mojego pola widzenia. - Spartakusie, odezwij się, gdzie jesteś? - zatrzymałam się i rozejrzałam. - Porozmawiajmy! 
Grobowa cisza. Cisza dudniła i opanowała moje uszy. 
- Spart... - szepnęłam tracąc jakąkolwiek nadzieję. Odwróciłam się i zaczęłam powoli iść.

<Spart?>

Od Makoto C.D. Nymeria

- Wstań... - usłyszałem nagle. - Wstań, wstań, wstań, wstań... - Był to głos Arry. Poznałem go, mimo, że był nieco zniekształcony po ostatnim wydarzeniu. Otworzyłem delikatnie oczy. Ból był nie do zniesienia, jednak nie mogłem się tak łatwo poddać. Byłbym mięczakiem setnego stopnia... Kaszlnąłem, lecz od razu poczułem metaliczny smak szkarłatnej cieczy. Poczułem dotyk na swojej sierści.
- W... Wynośmy się stąd... - powiedziałem cichym i lekko zachrypniętym głosem. Z trudem było mi cokolwiek z siebie wydusić. Ale musiałem. Dziewczyna skinęła głową. Powoli zacząłem się podnosić z ziemi. Pulsujący ból nie ustawał. Zacisnąłem szczęki, jednak dałem radę. Pyskiem pomogłem wstać dziewczynie. Pozwoliłem jej się nawet podeprzeć na mnie. Przeszliśmy niedługą drogę, aż do rzeki. Mogliśmy w nim przemyć swoje rany i odpocząć. Moja rana nie była aż tak głęboka. Prócz samego cholernego bólu... Położyłem się na boku i zamknąłem oczy. Młoda siedziała niedaleko mnie i starała się odkazić rany.
- Rozerwij ten rękaw i owiń nim nogę... - powiedziałem. - Nie będę cię potem nosił jak stracisz za dużo krwi i zasłabniesz. - mruknąłem nadal leżąc.
- "Nie będę cię potem nosił jak stracisz dużo krwi i zasłabniesz." - naśladowała mój głos, po czym uśmiechnęła się, jakby chciała o tej krwawej masakrze teraz nie myśleć.
A żebyś się tym uśmiechem udławiła.
Wywróciłem teatralnie oczami. Ostatkiem sił przemieniłem się w człowieka. Podniosłem się z ziemi, urwałem rękawy koszulki, zamoczyłem w wodzie, wykręciłem i owinąłem nimi rany. Syknąłem z bólu. Wsłuchałem się w szum wody, po czym westchnąłem. Widziałem jak ta mała mi się przygląda, zawsze tak było jak się przemieniałem. Każdy się gapił. Nawet durne wiewiórki, wróble czy gołębie. Spojrzałem na miejsce rany. Krew jeszcze nie zdążyła przeciec. Odetchnąłem z ulgą i położyłem się na trawie, obserwując niebo.
- Skąd to się wzięło w środku lasu... - pomyślałem głośno. Kompletnie nie wiedziałem co to było. Dopiero teraz do mnie dotarło, że to mogą być kolejne popierdzielone mutacje zwierząt... Kiedyś spotkałem się z czymś podobnym. Ni był to kogut, ni kot. Ale wcześniej nie zwracałem na to uwagi, bo było to drobne, a zabić można to było jednym chłapnięciem szczęką. Lecz tutaj wychodziło to ponad normę... Miał z trzy metry jak nie więcej. Rany, jaki ten świat jest posrany.

<Nymeria?>

Od Spartakusa C.D Kazana

- Hmmm... -patrzyłem na różne butelki i zestawy - Wszystko? - chciałem się upewnić by mie było nie porozumień. Kazan skinął głową.
- Wszystko - potwierdził.
- Skoro tak to...Moge eliksir nieśmiertelności V stopnia. Oczywiście rozumiem,ze to potężna mikstura i jeżeli wyjatkowo nie będę go mógł wybrać to to zrozumie.

Kazan? 

Od Kazana CD-CDN

Wracaliśmy do domu. Mimo pokaźnych rozmiarów stada, które prowadziliśmy szybko się tam znaleźliśmy. Moja teściowa a także jej córki ucieszyły się z ogromu zwierząt. Po południu do naszego domu zawitali drwale.
- Dallas za dwa dni wyruszamy do lasu. Idziesz z nami?
- Chyba tak. Nie mam nic lepszego do roboty.- Powiedziałem uśmiechając się. Wieczorem zająłem się zwierzętami i po kolacji poszedłem spać.

CDN

Od Kazana Cd Spartakus

- Nie.- Powiedziałem po chwili namysłu.
- Z pewnością coś Ci się przyda.- Stwierdziłem spoglądając na wilka.
<Spartakus?>

Najwięcej napisanych opowiadań i pomoc w śledzeniu Nymerii i Makoto

Od Spartakusa C.D Kazan

- Naprawdę? - spytałem z niedowierzaniem. Alfa skinął głową. Cóż. Coś się z niego przyda. Zacząłem wszystko przeglądać i czytać opisy. Wtedy sobie coś przypomniałem.
- Jest jakaś granica?
- Czyli?
- Czyli nie mogę czegoś wziąć?

Kazan? Ps. Z jakiej to okazji? xd

Od Spartakusa CD - CDN

Kolejnego dnia wstałem wcześnie głodny i zły. Naprawdę zły. Kochałem mamę. Od moich narodzin to mama się mną opiekowała. Sama. Byłem jej jedyną rodziną,jej jedynym synkiem,dzieckiem. Nic więc dziwnego,że mnie tak pilnowała ale to naprawdę nie było potrzebne. Byłem rozeźlony i niezadowolony. A mój zły nastrój podbudowywał pusty żołądek. Przewróciłem się z boku na plecy,a po chwili na brzuch jednak nadal burczał mi z głodu. Po chwili więc wstałem ostrożnie i ruszyłem po sarnę albo królika. Tym razem wszedłem głębiej las i upolowałem większą sarnę niż tą co wczoraj. Zjadłem połowę,a drugą wziąłem do jaskini. Mama już nie spała i chyba chciała udać się na polowanie ale widząc mnie z sarną stanęła i była wściekła.
- Zabroniłam ci!
- Jest ranek!
- Ale nie posłuchałeś! Nie będziesz jeść tej sarny!
- Już zjadłem. Druga część dla ciebie - spokojnie i pewnie położyłem zwierzę przed łapami mamy mając nadzieję,że się uspokoi ale niestety.
- Jesteś nieusłuchany! Robisz mi na złość!
- Ale mamo! - straciłem cierpliwość - Ty nie rozumiesz,że ja jestem już prawie dorosły?! - myślałem,że powie coś na styl ,,Prawie synku PRAWIE!'' ale nie.
- Jesteś jeszcze szczeniakiem!
- Nie jestem - zacząłem od nowa po cichu. Mama spojrzała na mnie i bez słowa wskazała na drzwi mojego pokoju. Ale ja pokręciłem tylko z niedowierzaniem głową i wybiegłem z jaskini nie zważając na jej krzyki bym wrócił. Tym razem był większy niż wtedy gdy ,,uciekałem'' z żabami. Miałem już dosyć. Pobiegłem głęboko w las.

CDN

Od Mid C.D. Cheval

Tylko machnęłam głową i ruszyliśmy, jednak tego się nie spodziewałam. Po kilku krokach już nie było po czym chodzić i wpadliśmy w dziurę. Na szczęście na dole znajdowało się mnóstwo liści i nic się nam nie stało. Otrzepałam się i rozejrzałam. To miejsce było wylęgarnią smoków. Wszędzie wokoło znajdowały się gniazda, niektóre zawierały jaja, niektóre już młode. Przechadzaliśmy się tak wśród nich. Szczerze? Byłam zaskoczona, że żaden z dorosłych osobników nas nie atakuje. Kontynuując zwróciłam uwagę na kilka poszczególnych młodych i każdy z nich miał podobnie jak my inny żywioł lub też mieszankę kilku. Spotkaliśmy nawet takie pasujące i wręcz odzwierciedlające nas.
Po dłuższej "zabawie" stwierdziliśmy, że przydałoby już wracać. Teleportowałam nas na górę po czym wyszliśmy w ten sam sposób jaki przybyliśmy.
-Miałeś dobry pomysł żeby zwiedzić to miejsce-powiedziałam gdy schodziliśmy schodami.

Cheval?

Od Kazana Cd Spartakus

- Dobrze się spisałeś. Należy Ci się nagroda.- Powiedziałem z uśmiechem.
- Wybierz sobie coś ze sklepu.- Powiedziałem i otworzyłem szafkę.
<Spart?>
Nie mam w tej chwili pomysłu

Od Sparta C.D Kazana

- Dobrze Alfo - ukłoniłem się i wyszedłem z jaskini z obstawą. Odeszliśmy trochę i wtedy się zatrzymałem - Fuks! - po chwili obok mnie pojawił się orzeł. Ruszyliśmy całą czwórką. Nie było mnie dwa dni. Szukałem i udało mi się ich znaleźć. Szybko zostawiłem Devila oraz Fuksa. Obaj będą obserwować,a gdy coś się stanie jeden poleci zawiadomić Alfę,a drugi zostanie na straży. Wróciłem do domu i od razu udałem się do jaskini Alfy. Nie zastałem go jednak. Zacząłem trochę czekać z Jay'em aż po chwili pojawił się Kazan.
- Alfo - skłoniłem się - Znalazłem ich. Wziąłem też ze sobą mojego orła Fuksa. Zostawiłem go i Devila nieopodal ich tak jak prosiłeś. Dzięki temu gdy coś się stanie jeden poleci nas zawiadomić,a drugi będzie ich nadal pilnował.

Kazan?

Od Kazana Cd Spartakus

- Nie zawiodłeś. Dzięki tobie wiem że coś jest nie tak i moje przeczucia nie są bezpodstawne.- Powiedziałem.
- Idź się zdrzemnij i coś zjedz. Później przyjdź do mojej jaskini. Dostaniesz kolejne zadanie.  Następnego dnia z samego rana do mojej jaskini przyszedł Spartakus.
- Alpho powinieneś ustawić straże przed jaskinią. Nie jest raczej bezpiecznie dawać wszystkim wolny wstęp do jaskini.
- Szukam zaufanych strażników.- Powiedziałem.
- Na razie wystarczy mi Jay.- Dodałem a z ciemności wyłonił się tygrys.
- Odnajdziesz kolejny raz Makoto i Nymerię. Tym razem jednak pójdą z tobą Jay i Devil.- Powiedziałem a z mroku jaskini wyleciał kruk.
- Kiedy ich znajdziesz wystarczy że Devil będzie cały czas w ich pobliżu. Ty możesz wrócić do watahy. Jay zajmie się twoją ochroną ja przez jakiś czas sobie bez niego poradzę.
<Spartakus?>

Od Chevala C.D. Midnight

Gdy złapałem Midnight za łapę, poczułem się tak, jakbym był nie do końca materialny... Uczucie jednak szybko minęło, a my znaleźliśmy się po drugiej stronie bramy. Zaparło mi dech w piersiach. Udało mi się jedynie wydusić z siebie krótkie "wow" równocześnie z trójkolorową waderą. Przed nami rozciągała się olbrzymia trawiasta przestrzeń zastawiona rzeźbami i porośnięta różnobarwnymi kwiatami. Przecinało ją kilka ścieżek wysypanych drobnymi kamieniami. Wszystko tonęło w złocie, srebrze i drogich kamieniach. Dróżkami przechadzały się rozmaite magiczne zwierzęta - potężne smoki o błyszczących łuskach, majestatyczne lwy o lśniącym, złotym futrze, delikatne jednorożce o sierści bielszej niż śnieg i dumne pawie o ogonach w tak wielu kolorach, że wyglądały jak chodząca tęcza. Wkoło latały olbrzymie motyle, pszczoły i maleńkie wróżki. W centralnej części ogrodu rosło ogromne drzewo, na którego gałeziach sięgających aż do muru wylegiwały się puszyste koty o najróżniejszym wyglądzie. Żeby tego było mało, wszystko zdawało się żyć zgodnie i w harmonii. Po dziesięciu minutach nasycania wzroku niezwykłością tego miejsca ostrożnie ruszyliśmy w kierunku drzewa. Jakiś jednorożec odwrócił głowę w moją stronę i ukłonił mi się, zupełnie, jakby rozpoznał moją prawdziwą tożsamość. Odwzajemniłem gest.
Stanęliśmy w końcu naprzeciw pnia o niespotykanym normalnie obwodzie. U jego podstawy dostrzegliśmy wąską szczelinę, z której dolatywał dziwny zapach. Wydawała się na tyle duża, że moglibyśmy się przez nią przecisnąć.
- Idziemy? - zapytałem, choć miałem przeczucie, że to zbędne pytanie.
<Midnight?>

Od Spartakusa C.D Kazana

- Tak jest Kazanie - pokłoniłem się - To dla mnie zaszczyt,że mi ufasz i prosisz o pomoc. Zrobię co w mojej mocy - szybko odbiegłem. Zacząłem chodzić po terenach sfory szukając Nymerii i Makota. Niestety nie udało mi się ich znaleźć. Kolejne trzy dni ich szukałem. Znalazłem ich ale nic ciekawego się nie dowiedziałem. Szybko potrafili kogoś wykryć. Czwarty dzień obserwacji odpuściłem i porządnie się wyspałem. Piątego z samego rana poszedłem do Alfy. Znalazłem go w tym samym miejscu gdzie powierzył mi zadanie. Skłoniłem się.
- Znalazłeś coś? - spytał.
- Wybacz mi Kazanie. Naprawdę trzy dni z rzędu ich szukałem. W ogóle nie spałem. Byłem czujny i uważny. Kilka razy ich znalazłem ale niestety szybko wykrywali,że ktoś się czai. Mają dobry słuch i węch. Wybacz,że zawiodłem.

Kazan?

Od Kazana Cd Spartakus

- Wiele rzeczy dzieje się bez mojej wiedzy i ku mojemu zaniepokojeniu.- Powiedziałem do wilka. Usiadłem i westchnąłem.
- Martwi mnie nieobecność Makoto i Nymerii. Mam co do nich złe przeczucia.
- Może ktoś powinien sprawdzić co się z nimi dzieje?- Zaproponował Spartakus. Kiwnąłem głową.
- Mam do Ciebie zaufanie. Spróbuj się dowiedzieć co oni kombinują. Oczywiście jeśli odmówisz zrozumiem.
<Spartakus?>

Od Sparta - CDN

Mając już rok i dwa miesiące mogłem legalnie odwiedzać żaby. One jednak żyjąc krócej były już dorosłe. No magiczne żaby takie jak one żyją dłużej więc nie dziwcie się,że jeszcze nie są staruszkami jak ta ich dawna nestorka. Ale byli już na tyle duzi,że mięli dzieci. A ja? Jeszcze byłem szczeniakiem. A przynajmniej zdaniem mamy. Ja uważałem siebie za całkiem dorosłego. Nauczyłem się jakoś kontrolować swoje moce,byłem szybki,zwinny i umiałem o siebie zadbać.  Ale zdaniem mamy byłem jeszcze za mały. Tia...Chyba ona była za nad to opiekuńcza.
- Mamo gdzie idziesz? - spytałem pewnego dnia widząc,że tamta wybiera się gdzieś.
- Na polowanie. Czekaj w jaskini jest już późno.
- Mamo - powiedziałem poirytowany - Jestem już duży. Mogę ja coś upolować.
- Synu to nie jest bezpieczne. O tej porze w lasach...
- Mamo!
- Dobrze już dobrze to idź ale poluj na brzegach. Zjemy dziś króliki - pobiegłem natychmiast do lasu i chwilę kręciłem się po brzegach by uśpić jej czujność. Gdy stwierdziła,że jest okej i poszła w głąb jaskini krzycząc bym się z tym polowaniem uwinął ja wszedłem w głąb i pobiegłem na polankę upolować sarnę. Szybko wypatrzyłem dorodną sztukę i przyczaiłem się  by ją upolować. Już skoczyłem ale wtedy...Mama przygwoździła mnie do ziemi. Sarna rzecz jasna uciekła.
- Mamo! Przez ciebie nie mamy kolacji! - powiedziałem z wyrzutem.
- Upolujemy króliki. Poza tym mogło ci się coś stać.
- Ta. Sarna by mnie rozszarpała - zakpiłem.
- Uważaj na swoje słowa. Do matki się zwracasz. Mówiłam poluj na brzegach!
- Mamo jesteś za opiekuńcza jestem prawie dorosły. Nic mi nie jest!
- Nie będziesz polował - wróciliśmy do domu lecz królików też nie było i poszliśmy głodni spać.

CDN 

Od Spartakusa do Kazana

Właśnie obserwowałem swoją zdobycz. Sarna spokojnie chodziła i zajadała trawę. Naprężyłem się i byłem gotowy do skoku. Po chwili skoczyłem i przygwoździłem ofiarę do ziemi. Zacząłem delektować się posiłkiem,a resztę wziąłem i zakopałem blisko jaskini. Syty zacząłem spacerować. Wtedy zobaczyłem naszego Alfę - Kazana. Wyglądał jakby czegoś szukał.
- Witaj Alfo - podeszłem bliżej i zwróciłem na sobie jego uwagę. Ukłoniłem się - Czy coś się stało?

Kazan?

Zakup

Midnight kupuje Eliksir Nieśmiertelności V Stopnia i wykorzystuje go. Od tej pory jest nieśmiertelna.

Kazan

Od Midnight C.D. Cheval

-Jasne, chodź-powiedziałam idąc przodem.
-Wiesz w sumie często mijałam to miejsce. Wydawało się interesujące i tajemnicze, a jednak nigdy tu nie weszłam dziwne prawda?-powiedziałam pokonując kilka pierwszych stopni.
-Może potrzebowałaś odpowiedniego towarzysza podróży?-zaśmiał się Cheval.
-Może...-odwzajemniłam śmiech.
Po kilku minutach doszliśmy do potężnego kamiennego muru, którego jedynym sposobem ominięcia były ogromne drzwi blokujące przejścia.
-Musimy tam wejść-stwierdziłam-jestem zbyt ciekawa tego co jest za tymi murami.
-No to spróbujmy-powiedział mój towarzysz próbując otworzyć drzwi za siłą, a później za pomocą wiatru.
-Ok...-przyglądnęłam się bliżej po czym wypróbowałam zdziałać coś ogniem i wtedy drzwi zabłysły jasnym żółto białym światłem.
-Hmm... Blokada światła...-zaczęłam rozkminę.
-Daj łapę-powiedziałam po chwili, wilk nieco się zdziwił.
-Zaufaj mi-uśmiechnęłam się lekko.
Cheval złapał moją łapę, a ja przemieniłam nas w cień i przeprowadziłam przez drzwi.
-Wow-powiedzieliśmy zobaczywszy co znajdowałao się za murem.

Cheval?
<zostawiam resztę twojej wyobraźni ;)>

Od Kazana CD-CDN

Przeglądając zwierzęta Jay poszedł od razu do trzody chlewnej a ja stwierdziłem że warto kupić kilka owiec. Spodobało mi się szczególnie jedno z stad - z grubą i miękką wełną. Było w nim około 50 sztuk z czego połowa miała czarną wełnę. Podszedłem do sprzedawcy.
- Dzień dobry ile pan chce za te owce?
- Myślałem że będę sprzedawał je na sztuki i więcej zarobię...- Powiedział sprzedawca.
- Sześć złotych monet wystarczy?- Zapytałem.
- Oczywiście.- Powiedział mężczyzna i wziął ode mnie monety.
- Wrócę za jakiś czas i zabiorę owce.- Powiedziałem i odszedłem. Poszedłem do Jay'a.
- Znalazłeś coś?- Zapytałem spoglądając na towarzysza.
- Tak zobacz.- Powiedział wskazując na kilka świń.
- Ile za nie chce?
- Dwie złote monety za wszystkie.
- Ok daj mu je.- Powiedziałem i podałem monety Jaysonowi. Po chwili przeszliśmy do sprzedawcy bydła. Kupiliśmy 4 krowy mleczne i 2 buhaje oraz 4 krowy mleczne i takie również byki. Kupiliśmy też kilkanaście kur niosek a także kogutów.

CDN

Od Sparta CD - THE END

Będąc już nad jeziorem spotkaliśmy wszystkich rodziców moim przyjaciół wylegujących na kamieniu. Jedna z nich(która okazała się być prababką Hoga)zadała pytanie kim ja jestem. Odpowiedzieliśmy zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami,że sierotą. Niestety nie udało się jej przekonać bo była pewna,że kiedyś widziała wilczycę podobną do mnie.
- Ale to mogło być dawno - zauważył Wenny. Ja się nie odzywałem. Nie chciałem kłamać. To oni kłamali. Co prawda ja kiwałem głową w potwierdzeniu ale nie kłamałem słownie co uważałem za chodź trochę dobre.
- Chłopcze - odezwała się prababka Hoga.
- Tak? - spojrzałem na nią.
- Na pewno twoja mama nie żyje? - zamilkłem. Modliłem się by ktoś uratował sytuację.
- Tak. To sierota - wtrącił się Zielonek. Stara żaba zmrużyła oczy i spojrzała na mnie przeciągle. I wtedy...odezwały się krzyki mamy z lasu. Za długo rozmawialiśmy z tymi żabami na powierzchni. Mama szybko nas znalazła i nie była zadowolona. Prababka Hoga opowiedziała jej co się stało. Żaby na kwintę poszły do domu,a ja ruszyłem przed mamą by miała na mnie oko. W jaskini spodziewałem się niezłego sajgonu. I nie myliłem się.
- Zwariowałeś?! Wiesz jak ja się martwiłam?! I opowiadać głupstwa,że nie żyję?!
- Ja tego nie mówiłem ja... - skuliłem się.
- Ale potwierdziłeś! Wiesz jak mi przykro?! A może chcesz bym umarła?! - te słowa bardzo mną zabolały. Mama przedłużyła mi karę na trzy miesiące i wysłała do jaskini. Położyłem się smutno na posłaniu. Na szczęście po tygodniu mama mi wybaczyła,a po miesiącu zlikwidowała karę. Nie chciałem już nadwyrężać i tak mocno złamanego jej zaufania ale musiałem zobaczyć jak tam z moimi kumplami więc wymknąłem się do lasu. Na kamieniu zobaczyłem kilka żab ale prababki nie było.
- Dzień dobry...
- Nie wyjdą. Poza tym mają żałobę i nie mogą się bawić. Wczoraj nasza nestorka zmarła.
- Em...co to nestorka?
- Taka przewodnicząca. Była to moja babka. Prababka mego syna i twojego przyjaciela Hoga - dopiero teraz zrozumiałem,że rozmawiam z tata Hoga i,że żaba która opowiedziała wszystko mojej mamie nie żyje.
- Bardzo mi przykro... - żaba tylko skinęła głową. Ja tępo ruszyłem przed siebie,a resztę dnia spędziłem na kamieniu... Dopiero po tygodniu paczka wróciła  bo jako dzieci nie mieli żałoby tak długo. A może nikt nie chciał? Myśleć o tym? W każdym bądź razie nie poruszałem już tego tematu...

THE END 

Od Chevala C.D. Midnight

Ucieszyłem się, że Midnight zgodziła się na pokazanie mi kilku ciekawych miejsc w watasze. O wchodzie słońca, po lekkim śniadaniu, zjawiłem się w umówionym miejscu. Na przybycie nowo poznanej wilczycy nie musiałem długo czekać.
- Cześć - przywitałem się.
- Hej - opowiedziała trójkolorowa wadera. - Więc chodź, pokażę ci kilka najfajniejszych miejsc.
Midnight ruszyła przodem, a ja poszedłem za nią. W trakciedość krótkiej podróży dowiedziałem się, że zajmuje stanowisko mordercy i wojownika. Odparłem, że jestem uzdrowicielem. Cały czas szliśmy przez las, aż drzewa zaczęły rosnąć nieco gęściej i dotarliśmy w piękne i interesujące miejsce. Była to chyba jakaś polana, porośnięta głównie bujną trawą, pnączami i mchem. W pierwszej chwili w oczy rzucał się zarośnięty kamienny łuk wysokości kilku metrów oraz kamienna budowla i szczątki przewróconych posągów. Potem dostrzegłem wypływający spod niego potok, a dalej schody oświetlone przez blask słońca prześwitujący spomiędzy liści.
- To niezwykłe miejsce - stwierdziłem. - Pójdziemy sprawdzić, gdzie prowadzą te schody?
<Midnight?>

Od Mid C.D. Kazan

Uśmiechnęłam się na te słowa.
-Dobrze, dziękuje-powiedziałam po czym wyszłam z jaskini ojca.

Od Sparta CD - CDN

Przeczekałem chwilę i zobaczyłem jak mama wraca do jaskini. Szybko więc wyskoczyłem i pognałem w kierunku lasu - tam gdzie szła. Zobaczyłem Wenny'ego,Zielonka i tą całą naszą paczkę.
- Plan się udał - zachichotał zielonek zginając łapkę i podstawiając mi ją pod nos.
-  Udał się udał - uśmiechnąłem się lekko i przybiłem żółwika.
- Dobra to gdzie się wybieramy? - spytał Hog jeden ze zgrai.
- Wiem! - krzyknął nagle Wenny - Twoja mama będzie zła,że uciekłeś - i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z konsekwencji jakie wiąże moja ucieczka. Usiadłem i skuliłem uszy - Nic się nie martw mam plan. Zamieszkasz z nami - wszyscy spojrzeli dziwnie na Wenny'ego. Wilk z żabami? No proszę was. Ale po chwili wszyscy uznali to za dobry pomysł zwłaszcza,że mogłem oddychać pod wodą i bardzo mnie lubili. Żaby mieszkały w lesie. Było tam duże jezioro o wiele większe od naszego i znajdowało się dosyć daleko od jaskini. Ale zgraja była samodzielna i dzięki susami szybko znajdywała się w moim polu,że tak to nazwę. Ja nie mogłem chodzić do nich. Mama mi zabroniła bo uznała,że to niebezpieczne dla małych wilczków nawet z mocami. Jakoś nigdy nie przyznałem jej racji. Byłem duży i miałem już sześć miesięcy.
- Ma ktoś jakiś plan? - nagle odezwał się Hog.
- Co? Jaki plan? O co chodzi? - nagle oderwałem się z rozmyślań.
- Co ty nie słuchałeś? - westchnął poirytowany Hog - Zielonek słusznie zauważył,że my nie jemy mięsa,a ty nie umiesz polować. No twoja mama na pewno będzie cię szukać,a w pierwszej kolejności zajdzie do nas. Też umie oddychać pod wodą.
- A no tak... - westchnąłem. Czyli jednak kara mnie nie minie. Ale wtedy Wenny jak zwykle uruchomił swoją głowę.
- Wiem! Nauczysz się jeść trawę i pierwszy problem mamy z głowy. A co do drugiego...w jeziorku jest dużo kamieni. Wystarczy,że dołożymy trochę jako prowizoryczne schronienie i jeżeli mama będzie cię szukać nie skapnie się. I co? - wyprężył się dumny ze swoich pomysłów.
- Trawę? - skrzywiłem się.
- Tak trawę. No chyba,że chcesz do końca życia siedzieć zamknięty w domu?
- Co? Nie!
- No to koniec i basta - uciął Wenny.
- Ale... - wtedy odezwał się Zielonek - Jak my to powiemy rodzicom? - odpowiedziała mu cisza.
- Em...Rodzice ŻADNI z naszego jeziorka nie widzieli ani Sparta ani jego mamy. Powiemy im,że to sierota - uciął - No chyba,że ktoś ma lepszy pomysł? - tym razem to jemu odpowiedziała cisza - Postanowione. Więc chodźmy - ruszył dziarsko przed siebie,a my za nim.

CDN

Od Kazana Cd Mid

- Była najwspanialszą waderą jaką spotkałem.- Powiedziałem i odwróciłem się szukając czegoś za posłaniem.
- Była piękna... Przy niej zapominałem o wszystkich troskach. Jako jedyna wierzyła że nie jestem kimś kto jest zdolny zrobić komuś krzywdę. Dzięki niej nie zwariowałem doszczętnie.- Powiedziałem spoglądając na Midnight.
<Mid?>

Od Sparta - CDN

- Na bombę! - krzyknąłem wskakując do stawku. Wernny,Zielonek i kilka innych również wskoczyło. Zaczęliśmy sobie biegać po dnie stawku i dopiero po 15 minutach się wynurzyliśmy.  Zaczęliśmy się śmiać.
- Spartakus obiaaaad! - wtedy mina mi zrzedła. Nie byłem głodny.
- Nie idziesz? - spytał Wernny.
- Nie - przyznałem - Robimy zawody kto wyżej i dalej skoczy do stawku? - usadowiłem się na kamieniu.
- Pewka! - wszyscy moi żabi przyjaciele ustawili się za mną do kolejki. Chodź byłem skoczny zawsze któraś z żab wygrywała. To przecież oni byli mistrzami ale to było jasne. Wtedy znów usłyszałem wołanie mamy. Znowu nie posłuchałem i zanurzyłem się w stawku. Wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Szybko się zanurzyłem i łapą zaprosiłem kumpli do wody. Gdy byliśmy pod nią zaśmiałem się cicho. Już wiedzieli co chcę zrobić. Wołanie mamy powtórzyło się lecz gdy nie odpowiadałem zaniepokojona ruszyła nad stawek wtedy wynurzyłem się i z całą moją siłą wciągnąłem ją do basenu. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać tylko mamie nie było do śmiechu. Wynurzyła się i otrzepała.
- Do domu! Masz zakaz wychodzenia na dwór do odwołania!
- Ale mamo... - jęknąłem błagalnie.
- Nie dyskutuj - z nosem na kwintę ruszyłem do domu. Następnego dnia winy wślizgnął się przez szparę w jaskini do naszego domu. Ja siedziałem u siebie w ,,pokoju'' naburmuszony na posłaniu.
- Cześć - szepnął by nie wzbudzić podejrzenia mamy.
- Cześć - powiedziałem zdziwiony - Co tu robisz?
- Wyjdziesz na dwór?
- Wiesz przecież,że nie mogę.
- To się okaże - uśmiechnął się chytrze i zniknął w szparze. Po chwili usłyszałem jak mama piszczy. Z jej krzyków zrozumiałem,że uderzył ją w łapę kamień. Wyszedłem z pokoju i zobaczyłem co robi. Matka się wychyliła i wtedy znów coś ją uderzyło. Zła wybiegła z jaskini. Ja korzystając z sytuacji wyskoczyłem wesoło z groty i szybko wleciałem w krzaki. Plan się udał.

CDN

Od Midnight C.D. Kazan

-Nie nie uważamy-powiedzieli wszyscy, jednak ja była zamyślona i nie słyszałam jego pytania.
-Mid?-zapytał ojciec nie słysząc odpowiedzi na moje pytanie. Ja dopiero ocknęłam się i zobaczyłam, że wszyscy na mnie patrzą.
-Przepraszam nie słyszałam co mówiłeś-powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Pytałem czy nie uważacie mnie za złego ojca.
-Nie, jesteś dobry-uśmiechnęłam się lekko.
-Wszystko dobrze?-szepnęła Sun.
-Tak, jasne-odpowiedziałam.
-Tato?-wstałam.
-Moglibyśmy porozmawiać na osobności?-zapytała podchodząc do niego.
-Tak, zostawcie mnie proszę sami z Mid dobrze?-w odpowiedzi pokiwali głowami i wyszli.
-No więc o czym chciałaś porozmawiać?
-Mógłbyś mi opowiedzieć coś więcej o mojej matce?

Kazan?

Od Kazana CD-CDN

Rano wstałem jeszcze przed wschodem słońca. Tutaj czułem że na prawdę żyję. Nie musiałem się martwić Nymerią ani Makoto ani nikim innym. Tylko ja i Eileen, i ludzkie problemy. Żadnych obowiązków Alphy. Przejrzałem sakiewkę. Kiedyś gospodarstwo Grayów było największe w wiosce a dzisiaj to tylko chata. Postanowiłem iść na targ i kupić parę zwierząt. Kiedy tylko wszyscy się obudzili wyruszyłem wraz z Jayson'em do miasta. Szybko tam dotarliśmy i udaliśmy się na targ. Oglądaliśmy wiele ciekawych rzeczy jednak nas głównie interesował żywy inwentarz.

CDN

Viridie

Imię: Viride
Pseudonim: Viri, czasem mówią na nią Strażniczka Gaju
Człowiek : Sira Reater - tak przedstawiła się przy pierwszym spotkaniu z człowiekiem.
Wiek: 4 lata 3 miesiące.
Płeć: wadera.
Głos: Joanna Jeżewska
Stanowisko: Uzdrowiciel, Strażnik, pilnuje głównie lasu.
Charakter: Viride jest raczej cichą waderą trzymającą się na uboczu. Uwielbia naturę, w lesie spędza każdą wolną chwilę. Tam, wśród innych zwierząt. Poza lasem raczej uległa, nie chce zwracać na siebie uwagi. Za to w lesie za nic nie odpuści. Nie można powiedzieć, że lubi samotność, aczkolwiek taki stan jej nie przeszkadza. Uwielbia wodę. Czasem może się rozszaleć, lubi delikatne zabawy w berka, czy ochlapywanie wodą. Raczej miła, stara się pomagać. Nie oczekuje od innych szacunku, jest bezinteresowna. Ze względu na swoją uległość i strach przed bójką, czasem jest pomiatana przez innych. Jako że jest Strażniczką Gaju, może się nieźle pogniewać na kogoś, kto bezcześci to miejsce. Czasem ma chwilę, w której chce się zrelaksować i ochłonąć, wówczas potrzebuje ciszy i spokoju. Warto również zaznaczyć, że Viride zna się na różnych ziołach i zna WSPANIAŁE, ukryte miejsca w lesie, gdzie jest naprawdę pięknie.
Żywioł: Natura, Życie, Umysł
Moce: Rozmawianie że zwierzętami każdego gatunku
Ożywienie drzew i dawanie im zrozumiałych rozkazów
Podczas niespodziewanego ataku bądź dotyku, wadera "rozpływa” się i przemieszczenia w inne, pobliskie miejsce. Może również użyć tej umiejętności w dowolnym czasie.
Puszczanie niezwykle mocnych pnącz.
Uzdrawianie i leczenie ran za pomocą dotyku.
Gniew Strażniczki Gaju
Dookoła celu latają dziwne duszki, które co jakiś czas żądają ból fizyczny jak i zarówno psychiczny. Po pewnym czasie duszki łączą się przeszywając przeciwnika wielkim bólem. Na koniec mogą wystraszyć przeciwnika, co sprawi, że zacznie uciekać, bądź zwyczajnie go ogłuszyć.
Umiejętność: Giętkość ciała, szybkość i wysokie skoki - Zwinność.
Rodzina: Matka - Sarina.
Ojciec - nieznany, odszedł od matki.
Siostra - Erina
Brat - Uker
Zmarli bracia - Sunter i Oter
Zakochana w : -
Partner : -
Ex : -
Potomstwo : Brak.
Aparycja : 
Jako Wilk
Delikatnej i drobnej budowy wilczyca. Ma biały pyszczek i brzuch. Grzbiet zielony, na głowie stojąca „grzywa”. Na prawej i lewej, przedniej łopatce wyrasta kończyna i zajęczy szczaw. Ogon bardzo długi, na początku intensywnie zielony, a na końcu morski. Oczy zielone, koniec uszu zaokrąglony.
Jako Człowiek
Wysoka i dość szczupła, zielone oczy, włosy jasno brązowe ze zbliżeniem na blond, długie. Twarz naturalna, nie skazana makijażem. Nogi długie i zgrabne, po przemianie zakryte białą, świetlistą sukienką. Wyraz twarzy zazwyczaj spokojny, lekko podniesione kąciki ust. Widoczne wcięcie w talii. Zazwyczaj nosi wianek na głowie, dzięki czemu łatwo ją rozpoznać.
Historia : Urodziłam się w Watasze Złocistego Liścia. Po moich narodzinach, na watahę najechali wrogowie.
Jako, że ojciec nas opuścił, mama schowała mnie i rodzeństwo w jaskini na zboczu góry. Jaskinia była oddalona i ukryta, dzięki czemu nie musieliśmy się martwić. Tam w ukryciu, wychowywani przez matkę żyliśmy dwa lata. Wojna nie ustała. A to nasza Wataha prowadziła kampanię wojenną, a to wrogowie zorganizowali najazd. I stało się. „Nasi” odwiedzili dom. Zabierają Ukera, Suntera i Otera do wojska. Mówiłyśmy, że są za młodzi. Nie. „Tylko wracajcie szybko” - ostatnie słowa przed wyjściem braci. Od tamtej pory żyłam w lesie, z dala od innych. Tam poznałam mędrca, od którego potajemnie brałam lekcje. Pewnego dnia doszły nas słuchy, że kampania wojenna poprowadzona przez niejakiego „Hento” zrównała wrogów z ziemią. Ja, mama i siostra popędziłyśmy do moich braci. Przeżył tylko Uker. Płakałam za nim długo czas, aż w końcu po tym, jak mama wyprowadziła się z siostrą „gdzieś indziej” wyruszyła na wschód, by zapomnieć o przeszłości. Ostatecznie trafiłam tu.
Ciekawostki: Viride jest Strażniczką Gaju. Rośliny wyywane z jej łopatek są lecznicze, a po wyrwaniu na nowo wyrastają. Większość czasu spędza jako Wilk.
Towarzysz: Eriv
KW: 100
Inne Zdjęcia : -
Ludzkie Zdjęcie: 1
Sterujący : Na Howrse : Orzełek

Qwerty


Imię: Qwerty
Pseudonim: Po prostu Qwerty.
Człowiek: Rzadko korzysta z umiejętności przemieniania w człowieka.
Wiek: 5 lat.
Płeć: Wadera
Głos: I Am The Fire
Stanowisko: Wojownik, Łowca.
Charakter: Jej charakter bardzo trudno opisać, ponieważ co chwilę sie zmienia jednak przeważa w niej samotnik i trzyma się głownie z najbliższym gronem. Czasem bywa towarzyska i chętnie przebywa z przyjaciółmi śmiejąc się i wygłupiając. Jednak często woli też siedzieć sama zapomnieć o całym świecie. Bywa nieśmiała w stosunku do obcych, ale jeśli już kogoś lepiej pozna to jest śmielsza. Mimo nieśmiałości jest odważna i lubi rzucić jakimś tekstem. Zawsze stanie w obronie bliskich.
Żywioł: Mrok, Światło, Czas.
Moce: Wszystkie związane z żywiołami.
Umiejętności:  Jest wyjątkowo szybka i zwinna. Potrafi dobrze się wspinać.
Rodzina: 

  • Amy-kochająca matka powstrzymywana przez swego ojca.
  • Danger-kochający ojciec, wychowywał ją przez sporą część życia.
  • Katlyn, Vera-siostry, których nie pamięta/nie znają prawdy.
  • Jack-brat, którego również nie pamięta/nie zna prawdy.


Zakochana w: Hmm... Coś w tym jest...
Partner: Brak.
Ex: Było ich trochę, ale nic poważnego.
Potomstwo: Brak...
Aparycja: Wysoka biało-czerwona wilczyca z odcieniem brązu na plecach i ogonie. Posiada karmelowe oczy.
Historia: Był sobie kiedyś pewien wilk miał na imię Danger. Nie był zbyt towarzyski, zawsze podróżował własnymi ścieżkami i nigdy nie interesował się żadnym innym wilkiem. Pewnego dnia zmieniło się, jednak jego spojrzenie na świat, spotkał Amy. Spacerował lasem oglądając się na około, gdy nagle ni z tąd ni z owąt wyskoczył na niego szaro-biały wilk.-He...j-wstał oburzony, jednak spojrzawszy na, jak się później okazało NIĄ szybko mu przeszło.-Przepraszam, nie widziałam cię-przeprosiła.-Nie to moja wina jestem Danger.-Ja Amy-wtedy zaczęła się wielka przyjaźń między samotnym wilkiem, a towarzyską wilczycą, a może nawet coś więcej? Amy pochodziła z bardzo silnej watahy  i miała bardzo obszerną rodzinę, dlatego mogła często wymykać się i wracać niezauważona. Pewnego razu jednak, zauważono jej nieobecność i zaczęto jej szukać. Tymczasem para miło spędzała czas.-Danger, muszę ci coś powiedzieć...-zaczęła wadera, jednak po chwili usłyszała kroki i zza drzew wyszło trzech wilków z czego jeden był jej ojcem czyli alphą watahy. Ten obcy na pewno użył na niej eliksiru miłosnego pozbądźcie się go!-rozkazał starszy wilk. Dwóch basiorów rzuciło się w stronę Danger'a jednak, Amy zastawiła go własnym ciałem, a wilki zatrzymały się na chwilę. Danger'owi bez problemu udało się zgubić goniących. Zakochani nie widzieli się ponad 2 miesiące, a w między czasie Amy została wydana za syna Beth. Po pewnym czasie w watasze urodziła się czwórka szczeniąt. Stary alpha widząc szczenięta nie widział różnicy między nimi, a matką, no z wyjątkiem jednego... tu pojawiam się ja. Nie podobało się mu "zanieczyszczenie" rodu i postanowił to zataić. Porzucił mnie w lesie! Małe półmiesięczne szczenię! Moja matka protestowała przeciw temu, ale nic nie mogła zrobić. Leżałam w lesie...kilka godzin mijało jak wieczność... Wtedy nagle pojawił się ratunek, Danger. Wilk od razu poznał podobieństwo do ukochanej, a atkże siebie i z radością, a zarazem smutkiem zabrał mnie do swojej nory. Wychowywałam się głównie z ojcem. Matce tylko czasami udawało się wymknąć. Mijał czas, aż w końcu minął rok. Moje rodzeństwo wychowywało się w watasze z myślą, że ich ojcem jest mąż Amy. Ja wciąż mieszkałam z ojcem, jednak szczerze myślałam, aby kiedyś "rozwinąć skrzydła i wylecieć z gniazda". Niestety moje marzenie się spełniło. Niestety? Tak. Była mroźna zima, północ. Nie spałam, leżałam na puszystym śniegu patrząc w gwiazdy, kiedy nagle usłyszałam strzał. -Kłusownicy!-pomyślałam. -Tato!-szepnęłam mu do ucha, budząc go.-Co się dzieje?-zapytał. -Słyszałam strzał i...-nie zdążyłam powiedzieć i już biegliśmy ile sił w nogach. Sprytnie udawało nam się uciekać. Już po chwili... cisza. -Chyba się udało-uśmiechnął się dysząc ojciec. Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam cieszyłam się, że go mam... i po chwili STRZAŁ. Uniosłam głowę i zobaczyłam Krew!-Tato! Tato, nie zostawiaj mnie! Chciało mi się płakać, wyć i coś nietypowego... zemścić się. Rzuciłam się w kierunku ludzi i powaliłam 3 z nich. Został mi tylko jeden. Ze strzelbą. Skoczyłam w jego kierunku i usłyszałam już sama nie wiem który strzał, jednak nie powstrzymał mnie od dokończenia dzieła. Po wszystkim zabrałam z tam tąd ojca. -Tat...-nie wydusiłam nic więcej, strzał uszkodził mi gardło.-Nie mów nic pamiętaj zawsze was wszystkich kochałem i wiedz, że to co zyskasz po drugich urodzinach będzie czymś dobrym-uśmiechnął się po raz ostatni i  odszedł... Po wszystkim uciekłam i po kilku innych przygodach wstąpiłam do watahy...
Ciekawostki: 

  • Posiada obrożę z dopiętą torbą w której ma pamiątki po rodzicach.
  • Miewa problemy z wymową, przez dawną raną na szyi. 

Towarzysz: Brak.
KW: 100
Ludzkie zdjęcie: -
Sterujący: MidnigthShadow

Od Nymerii C.D. Makoto

Przerażona, obserwowałam kolejne wydarzenia. Drugie stworzenie zostało ranne, ale nie na tyle, by nie być zdolnym do walki, w przeciwieństwie do swego poprzednika. Kudłacz uratował mi życie, a sam został raniony przez przeciwnika. Leżał na ziemi. Można by uznać go za trupa, jednak donośnie jęki, jakie wydawał, przeczyły temu. Zwierzę zwróciło na mnie uwagę, przygotowując się do szarży. Nie wiedząc, co zrobić, po prostu zaczęłam się cofać, co rusz odskakując. Walczyłam z wieloma przeciwnikami, ale nigdy z czymś takim. Wydawał się gorszy od Olbrzymów, Dzikich i Innych razem wziętych. Zbliżyłam się do linii pierwszych drzew, więc nie pozostało mi nic, poza kolejnym odskoczeniem, tym razem w prawo. Przeciwnik, po raz pierwszy od początku walki, wydawał się zaskoczony. Planując kolejne ruchy, znalazłam się za wrogiem, wkładając w bieg większość swych sił. W miarę sprawnie, udało mi się przemienić w człowieka. Nadal trzymając miecz w lewej dłoni, zaczęłam powoli poruszać nadgarstkiem, chcąc stworzyć prowizoryczną iluzję obrony. Zwierzę, z każdą chwilą stające się coraz bardziej wściekłe, obróciło się, patrząc na mnie. Zapomniało o leżącym na ziemi niedoszłym spiskowcu. Zwierzę rzuciło się w moją stronę.
Strach tnie głębiej niż miecze.
Odskoczyłam na lewo, ledwo zdążając. Chwyciłam trzon Igły lewą ręką, zaś głowicę prawą i sama zaatakowałam. Cięłam grzbiet zwierzęcia, nie mając odwagi wbić ostrza w ciało przeciwnika. Patrząc na jego wzrost i masę, zapewne utknęłoby tam. Wróg, odwrócił się i znowu zaszarżował. Tym razem nie uskoczyłam w porę, przez co jednym ze swych potężnych rogów, ranił mnie w nogę. Zawyłam, uderzając plecami o twardą ziemię. Kolejna fala bólu zalała moje ciało. Mimo to, podniosłam się ostatkami sił. Nie mogłam zginąć, zanim nie zginą moi wrogowie. Cofałam się bardzo powoli, kulejąc i unosząc ostrze na wysokość nosa. Miecz poprzecznie przecinał powietrze. Starałam się obserwować przeciwnika, jednak mimowolnie patrzyłam też na kudłacza. Leżał na ziemi, zwijając się z bólu. On też musi przeżyć, jest mi potrzebny.
Utykając, doskoczyłam do przeciwnika. Niezgrabnym ruchem przecięłam mu czoło, a zaraz po tym padłam na jedno kolano, gdy zraniona noga odmówiła współpracy. Zwierzę odskoczyło, gdy krew napłynęła mu do ślepi. Resztką sił, poniosłam się z klęczek i, tracąc wszelkie nadzieje, wbiłam sztych miecza w jedno z jego oczu. Zawył. Ostrym szarpnięciem wyrwałam ostrze i wbiłam je w drugie oko. Zawył jeszcze głośniej, zaczynając wierzgać.
Strach tnie głębiej niż miecze.
Wyrwałam Igłę i wbiłam ją w czaszkę stworzenia. Ostrze gładko przeszło przez skórę, mięśnie, aż przebiło kość.Wył, drżał, ranił mnie rogami, a potem padł martwy, tak jak jego towarzysz. Jakimś cudem, udało mi się wyjąć miecz. Po tym sama padłam na ziemię, częściowo z ran, częściowo ze zmęczenia. Wyplułam krew zmieszaną ze śliną, nie mając sił nawet na przemianę. Podpierając się Igłą, wstałam i, kulejąc, podeszłam do kudłacza. Osunęłam się na ziemię.
- Wstań... - wychrypiałam, wypluwając kolejną krew. - Wstań, wstań, wstań, wstań...
Dotknęłam jego sierści, przeczesałam ją dłonią. Była zlepiona krwią i potem. Nie potrafiłam określić, czy jest przytomny, czy nie. Ale przynajmniej żył.

<Makoto?>