poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Nymerii C.D. Makoto

Przerażona, obserwowałam kolejne wydarzenia. Drugie stworzenie zostało ranne, ale nie na tyle, by nie być zdolnym do walki, w przeciwieństwie do swego poprzednika. Kudłacz uratował mi życie, a sam został raniony przez przeciwnika. Leżał na ziemi. Można by uznać go za trupa, jednak donośnie jęki, jakie wydawał, przeczyły temu. Zwierzę zwróciło na mnie uwagę, przygotowując się do szarży. Nie wiedząc, co zrobić, po prostu zaczęłam się cofać, co rusz odskakując. Walczyłam z wieloma przeciwnikami, ale nigdy z czymś takim. Wydawał się gorszy od Olbrzymów, Dzikich i Innych razem wziętych. Zbliżyłam się do linii pierwszych drzew, więc nie pozostało mi nic, poza kolejnym odskoczeniem, tym razem w prawo. Przeciwnik, po raz pierwszy od początku walki, wydawał się zaskoczony. Planując kolejne ruchy, znalazłam się za wrogiem, wkładając w bieg większość swych sił. W miarę sprawnie, udało mi się przemienić w człowieka. Nadal trzymając miecz w lewej dłoni, zaczęłam powoli poruszać nadgarstkiem, chcąc stworzyć prowizoryczną iluzję obrony. Zwierzę, z każdą chwilą stające się coraz bardziej wściekłe, obróciło się, patrząc na mnie. Zapomniało o leżącym na ziemi niedoszłym spiskowcu. Zwierzę rzuciło się w moją stronę.
Strach tnie głębiej niż miecze.
Odskoczyłam na lewo, ledwo zdążając. Chwyciłam trzon Igły lewą ręką, zaś głowicę prawą i sama zaatakowałam. Cięłam grzbiet zwierzęcia, nie mając odwagi wbić ostrza w ciało przeciwnika. Patrząc na jego wzrost i masę, zapewne utknęłoby tam. Wróg, odwrócił się i znowu zaszarżował. Tym razem nie uskoczyłam w porę, przez co jednym ze swych potężnych rogów, ranił mnie w nogę. Zawyłam, uderzając plecami o twardą ziemię. Kolejna fala bólu zalała moje ciało. Mimo to, podniosłam się ostatkami sił. Nie mogłam zginąć, zanim nie zginą moi wrogowie. Cofałam się bardzo powoli, kulejąc i unosząc ostrze na wysokość nosa. Miecz poprzecznie przecinał powietrze. Starałam się obserwować przeciwnika, jednak mimowolnie patrzyłam też na kudłacza. Leżał na ziemi, zwijając się z bólu. On też musi przeżyć, jest mi potrzebny.
Utykając, doskoczyłam do przeciwnika. Niezgrabnym ruchem przecięłam mu czoło, a zaraz po tym padłam na jedno kolano, gdy zraniona noga odmówiła współpracy. Zwierzę odskoczyło, gdy krew napłynęła mu do ślepi. Resztką sił, poniosłam się z klęczek i, tracąc wszelkie nadzieje, wbiłam sztych miecza w jedno z jego oczu. Zawył. Ostrym szarpnięciem wyrwałam ostrze i wbiłam je w drugie oko. Zawył jeszcze głośniej, zaczynając wierzgać.
Strach tnie głębiej niż miecze.
Wyrwałam Igłę i wbiłam ją w czaszkę stworzenia. Ostrze gładko przeszło przez skórę, mięśnie, aż przebiło kość.Wył, drżał, ranił mnie rogami, a potem padł martwy, tak jak jego towarzysz. Jakimś cudem, udało mi się wyjąć miecz. Po tym sama padłam na ziemię, częściowo z ran, częściowo ze zmęczenia. Wyplułam krew zmieszaną ze śliną, nie mając sił nawet na przemianę. Podpierając się Igłą, wstałam i, kulejąc, podeszłam do kudłacza. Osunęłam się na ziemię.
- Wstań... - wychrypiałam, wypluwając kolejną krew. - Wstań, wstań, wstań, wstań...
Dotknęłam jego sierści, przeczesałam ją dłonią. Była zlepiona krwią i potem. Nie potrafiłam określić, czy jest przytomny, czy nie. Ale przynajmniej żył.

<Makoto?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz