poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Makoto C.D. Nymeria

Niebo zaczęło pokrywać się ciemnymi chmurami. Na początku nie zwracałem na to szczególnej uwagi, dopiero kiedy pierwsze krople chłodnego deszczu zaczęły drażnić mnie w nos, zorientowałem się, że pogoda jest taka, a nie inna. Westchnąłem. W tle rozległ się pierwszy grzmot. Oznaka nadchodzącej burzy oraz najprawdopodobniej, ulewy.
Pośpieszyć się z szukaniem, czy może zmoknąć?
Przystanąłem i zacząłem rozglądać się po otoczeniu. Niczego ciekawego nie dojrzałem. Prócz drzew, krzewów, kwiatów i trawy nie widziałem niczego, pod czym mógłbym się uchronić przed opadem. 
Spojrzałem w górę. Deszcz spływał po moim futrze. Pozostałem niewzruszony. Jasne światło oświetliło ciemną drogę, a zaraz potem rozległ się kolejny grzmot. Ruszyłem więc w dalszą drogę, lecz tym razem szedłem o trochę szybciej, niż wcześniej. Oczywiście, nie mogłem ani trochę biec, ponieważ rany mi na to nie pozwalały. 
Deszcz był coraz bardziej obfity i coraz bardziej drażnił mnie w nos. Opuściłem trochę głowę, by obniżyć ilość spadających na niego kropli. 
W końcu ujrzałem. Grota. Niewielka, ale też niemała. Wszedłem powoli do środka, żeby zaraz nie wyskoczył na mnie jakiś niedźwiedź z wyrzutami, że zakłócam mu spokój. Nie wyczułem zagrożenia, więc wyprostowałem się, otrzepałem i usiadłem na skalnym podłożu. Obserwowałem przez chwilę jak pogoda na dworze stale się zmienia. Zaczęło być coraz gorzej. Zimniej. Hałas z zewnątrz budził swego rodzaju pewien niepokój. Położyłem się na gołej ziemi i dalej patrzyłem. Nie trwało to jednak długo. Zmęczenie, mówiąc wprost, było silniejsze. Oczy mimowolnie zaczęły mi opadać raz za razem, a później tylko ułożyłem głowę na swoich łapach. Nie minęło parę sekund, a już sen opanował mój umysł odsyłając mnie do tego magicznego, a czasami i strasznego świata.
***
- A ty nadal tu siedzisz? - spytała wadera. Na pierwszy rzut oka miła. W sumie, taka też była prawda. Ciemnobrązowa wilczyca podała szczeniakowi mały srebrny łańcuszek. Miał medalion w kształcie serca, które miało możliwość otwierania się. Szczeniak spojrzał, a to na matkę, a to na medalik. Połowa serduszka odskoczyła, ukazując zawartość. Zdjęcie. Ciemnowłosa kobieta oraz dwóch młodych chłopców.
Szczenię uśmiechnęło się mimowolnie.
- Dziękuję, mamo. - powiedziało wdzięcznym tonem. Spojrzał za siebie. Wyglądało jakby burza opanowała cały świat. Nie było widać końca ciemnych chmur. Co sekundę światło rozlegało się, oświetlając ten mały skrawek ziemi, na której się znajdowali.
- Raven! - zawołała wilczyca. - Raven, zaraz będzie kolacja! 
- Już idę! - Zza rogu jaskini ukazał się kolejny szczeniak. Dosyć podobny do swojej matki.
- Makoto, co jutro porobimy? - spytał uradowany. Na to drugi mu odpowiedział:
- Nie wiadomo co będzie jutro. Nikt tego nie wie. - Spojrzał z powagą na brata. 
Matka podała im dwa zające. 
- Smacznego. - powiedziała i usiadła obok nich. Maluchy zaczęły zajadać. Lecz czy można było ich nazwać maluchami? Byli coraz więksi. Pełne dwanaście miesięcy szczeniaka to dużo. 
Po skończonym posiłku spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się mimowolnie. Wtem w jaskini pojawił się basior. Czarne umaszczenie, czerwone, okropnie wyglądające oczy. Szczeniak, któremu imię przypisano jako Raven położył uszy i spuścił głowę. Matka cała się trzęsła. Można by rzec, że ledwo stała na łapach. Zmarszczyła brwi, obserwując basiora.
Wynoś się, ty przeklęty pijaku. 
- Kochanie, a gdzież obiad dla mnie? Czyżbyś zapomniała? - wyszczerzył swoje ostre jak brzytwa kły. 
- Nie dostaniesz obiadu. Sam go sobie załatw. Wyjdź stąd i daj nam spokój. - powiedziała. Jej głos drżał. Uśmiech basiora zrzedł. 
- Sprzeciwiasz się? - zaczął niebezpiecznie podchodzić do wadery. 
- Wynoś się! - krzyknęła przerażonym tonem. 
- Nieładnie tak, skarbie... - Basior rzucił się na szyję wilczycy, podrzynając jej gardło. Wadera padła na ziemię. Zaczęła kasłać, a po kilku sekundach leżała już martwa we własnej kałuży krwi. Jej martwe, już bez tego błysku oczy. Tej cudownej iskierki dającą nadzieję, odeszły wraz z nią.
Odebrałeś mi to, co było dla mnie ważne. Odebrałeś mi matkę. Odebrałeś jej życie. Spłoń w piekle...
Szczenię zwane niegdyś jako Makoto rzuciło się na ojca. Nigdy wcześniej nie czuło takiego przypływu wściekłości. Pożądania zemsty. Pożądania czyjejś śmierci. Coś w nim pękło. Zaczęła się masakra. Nie wiadomo ile czasu minęło. Można było ponieść wrażenie, że burza rosła wraz z wściekłością młodego szczeniaka.
- Wyrżnę cię jak ścierwa. Nie masz prawa żyć. Sukinsynu. - warknął młody, drapiąc i gryząc ze wszystkich sił ogromnego basiora. Szanse były minimalne. Byłby przesąd, kto powinien wygrać, jednakże... 
- Makoto. Makoto, przestań! On już nie żyje! - Skomlenie młodszego brata podziałało na niego jakby w sekundę został przywiązany do łańcucha. Spojrzał na swoje dzieło. Wykrwawiające się ciało ojca, który traktował matkę jak szmatę. Który traktował swoich synów jak skończonych nieudaczników. 
- Wynośmy się stąd, Rave... - rzucił beznamiętnie po dziesięciu minutach grobowej ciszy.
- Teraz ty jesteś ścierwem, ojcze. Zgnij w tym piekle. Mama będzie szczęśliwa w niebie, a ty się smaż. - powiedział i skierował się do wyjścia. Początkowo młodziak o imieniu Raven nie bał się ruszyć za bratem. Jednak po dłuższej chwili do niego dołączył.
- Makoto, co teraz z nami będzie? - jęknął zapłakany.
- Jutro będzie nowy dzień... Zapomnimy o przeszłości. Na zawsze. - odpowiedział.
Rzucili się pędem w głąb lasu. Już nikt ich nie widział. Nigdy.
***
Krople zimnego potu spływały po moim futrze. Dyszałem głośno. Otworzyłem oczy i spojrzałem przed siebie. Odetchnąłem z ulgą. Kątem oka ujrzałem Arry. Speszyłem się na moment, jednak po chwili się uspokoiłem. 
- Byłaś tu przez cały ten czas? - spytałem. Ona dalej tępo patrzyła w ciemną otchłań na zewnątrz.

<Nymeria?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz