poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Makoto C.D. Nymeria

- Wydajesz się być obeznany w prawach tego świata, nie tak, jak inni. - spojrzała na na mnie. Domyśliłem się o co jej chodzi.
- Może. -rzuciłem krótko w odpowiedzi.
- Oboje gramy w tę piekielną grę. - rzekła, patrząc przed siebie. - Pragniemy władzy, nawet tej pozornej. Chcemy miażdżyć swych wrogów, zabijać ich podstępem. Dlaczego też nie uczynimy tego temu zawszonemu alphie? Sączymy truciznę do jego jedzenia, poderżniemy gardło we śnie. I te jego bękarty. Tą małą możemy udusić, większą zaś pokonać w walce. Skończą nędznie, tak jak zaczęli.
Westchnąłem ciężko.
- Byłoby ciekawie, nie pogardziłbym tym. - zacząłem. - Jednakże, obawiam się, że pierw wypadałoby się o nich co nieco dowiedzieć. Byłoby wtedy łatwiej ich pokonać. Łatwiej przygotować się do tego podstępu. Wtedy zostaliby bezbronni, a my nie będziemy musieli brudzić sobie niepotrzebnie łap. - dodałem, nie zatrzymując się. Co jakiś czas patrzyłem głęboko w las. Jeszcze parę minut temu słyszałem tam szelest, nie zignorowałem go - wręcz przeciwnie. Jeśli jest to tylko jakiś durny zwierz typu sarna to mógłbym jej w sumie oszczędzić, a jeżeli jakiś zapchlony kundel to mogłoby być zabawnie. Miałem doskonałą podzielność uwagi. Rozmawianie, słuchanie czy też patrzenie w las, nie tracąc czujności nawet na sekundę. I pomyśleć, że straciłem czujność właśnie na chwilę kiedy wąchałem krawędź jaskini, z której wyskoczyła na mnie ów wilczyca. Jak widać, nie wolno tracić czujności nawet na sekundę setnej sekundy...
- Ataki z zaskoczenia nie są złe, gdyż nikt się ich nie spodziewa. A gdyby tak zaatakować zapchlonego alphę, kiedy nie będzie przy nim reszty... - zaczęła nagle.
- Ma Medalion Przywoływania. Na pewno by go użył i zleciałaby się reszta kundli. - odpowiedziałem spokojnie. Kątem oka widziałem, że była w pewnym sensie zaskoczona. Niby nie każdy zwraca uwagę na szczegóły, jednak czasem warto. Chociażby w aktualnie zaistniałej sytuacji...
- Poza tym, wcale niewykluczone, że jest nieśmiertelny. Choć zawsze można sprawić, że będzie kaleką. Chyba, że mają wszechmocnych medyków, a z tego co wiem to na mała wyszczekana suka jest jedną z nich. - dodałem chwilę potem, a kąciki moich ust uniosły się niemalże niezauważalnie ku górze. Zatrzymałem łapą moją towarzyszkę. Znów spojrzałem w las. Nie była to sarna, czy też zając. Byłem tego pewny. Staliśmy tak z pięć minut jak nie więcej.
- Będziemy tu do rana sterczeć? - oburzyła się. Nie odpowiedziałem. Zza krzaków wyszedł wilk. Może mojego wzrostu. Był jasnobrązowy. Oczy miał jasnoniebieskie.W pewnym momencie myślałem, że to mój brat, jednak pomyliłem się. Mój brat jest idiotą i zacząłby po mnie skakać. Lecz skądś znałem tą twarz. Tylko skąd?
- Którędy do watahy? - spytał, nawet się nie witając.
- Którędyś na pewno. Znajdź ścieżkę, wyniuchaj jakiegoś psa. Tak trudno? - rzekłem beznamiętnie. Ruszyłem przed siebie, nie zwracając na gościa, który widocznie się gorączkował.
- A ty co? Może do niej należysz i kozaczysz, bo jesteś wilkiem z wyższej półki? - podbiegł.
- Może to całkiem dobre określenie. - odparłem. Przełknął ślinę. - Jeśli szukasz zaczepki to nie zalecam używać do tego mnie. - ciągnąłem.
- Niby dlaczego?
- Bo nie rozmawiam z idiotami. - odparłem. Basior sprowokowany, punkt dla mnie. Wściekły wyskoczył przede mnie, zagradzając mi drogę. Dotknąłem towarzyszącej mi wilczycy. Znak na futrze po mojej prawej stronie zabłysnął i pojawiliśmy się z pięćdziesiąt metrów przed nim. Na poprzednim miejscu został mój cień. Wyglądał jak realny ja. Odwróciłem się do tyłu. Tak jak myślałem, nie zauważy, że zniknę i zacznie robić wykłady do mojego cienia. Dlaczego? Bo to kretyn. I nawet nie zwrócił uwagi, że nie ma tam również Arry. Nie zmieniając wyrazu twarzy, znów zacząłem iść we wcześniej ustaloną przeze mnie stronę.
< Nymeria?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz