- Powiedziałam tylko, że jestem mała. Nic nie wspominałam o rozsądku. - odezwałam się, przestając chichotać, niczym mała dziewczynka.
- Gdybyś była rozsądna, zapewne zostawiłabyś alphę w spokoju. Jest trzy razy większy od ciebie. - zakpił. Przez kilka ostatnich chwil tylko ze mnie drwił.
- W takim razie nie mogłabym zaatakować nikogo. Wszyscy są więksi ode mnie.
- Poza tą małą, wyszczekaną córką alphy. Jak jej było?
- Coś ze słońcem. Co nie zmienia faktu, że mogłabym przebić ją Igłą bez najmniejszego problemu.
Słońce Dorne.
- Najchętniej wymordowałabyś wszystkich, prawda? - zapytał, choćby na moment nie przestając drwić.
- Valar morghulis.
Wszyscy muszą zginąć.
Po mych słowach zapadła cisza, przerywana jedynie przez szum okolicznych drzew, jakiegoś malutkiego potoku, uderzaniem naszych łap o ziemię i czymś jeszcze. Cichutkie, ale ciężkie i szybkie kroki, zapewne cztery łapy, dosyć duży. Dyszał, jakby biegł przez wiele mil. Równał z nami krok, prawdopodobnie przygotowując się do ataku. Zatrzymałam się nagle. Chwyciłam zębami głowicę i szybkim ruchem, wyciągnęłam miecz zza pasa. Podrzuciłam go, zaraz po tym łapiąc trzon.
Samiec także się zatrzymał.
- Ktoś nas śledzi. Cztery łapy, ciężki krok. Dyszy jakby przebiegł kilka mil, albo nawdychał się czegoś. - powiedziałam najciszej, jak tylko mogłam, by ten mnie usłyszał.
Kudłacz rozejrzał się.
- Tuż przed nami, wśród drzew... Zaraz wyskoczy. - szepnął, przygotowując się do odparcia ataku. Ja zaś cofnęłam się kilka kroków, Ewentualnego wroga zaatakuję od tyłu, gdyby kudłacz zdecydował się szarżować na stworzenie.
<Makoto?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz