czwartek, 18 sierpnia 2016

Od Makoto C.D. Nymeria

Coś mi tu jednak nie pasowało. Odwróciłem głowę za siebie i spojrzałem na waderę. Patrzyła w niebo. Wyraźnie coś było na rzeczy, lecz pomyślałem, że warto było pozostać tym, który coś wie, ale mówi, że nie wie. Oczywiście, prawda była taka, że nie znałem jej przeszłości i teraz nie wiem czy to co powiedziała było prawdą czy kłamstwem. Obawiałem się, że to drugie.
Moja składnia zdań gwałtownie podupada. 
Wyszedłem z jaskini i usiadłem obok niej.
- Idę coś upolować, wracam niedługo. - rzuciłem obojętnym tonem i szedłem przed siebie. Dlaczego nie potrafię mówić normalnie? To znaczy, staram się, ale nigdy mi to nie wychodzi.
Znów wyszedłem na starego, zrzędliwego, bez poczucia humoru gbura...
***
Zaczaiłem się na jelenia i skoczyłem na jego grzbiet. Ugryzłem go w tył szyi. Ten starał się mnie zrzucić, jednak to mu nie wyszło. Zaczął uciekać wraz ze mną na sobie. 
Wstyd nad wstydami.
Jakoś się utrzymałem. Jego poroże przeszkadzało mi w jakichkolwiek czynnościach, jednakże znalazłem w końcu taki moment, że wbiłem kły powtórnie w jego szyję, powodując bolesny upadek. Dobiłem go jednym chapnięciem i zacząłem taszczyć jego ciało do groty, w której czekała Ny... To znaczy Arry. 
Usłyszałem coś w krzakach. Początkowo zignorowałem to, jednak szelesty stawały się coraz głośniejsze i bardziej niepokojące. Chwilę potem poczułem gwałtowną falę uderzenia na swoim ciele. Przypierdzieliłem w drzewo. Uwierzcie, bolało. Syknąłem z bólu, zaciskając zęby.
- I co, Makotuś... Już nie jesteś taki kozak, co? - Ten sarkastyczny głos... Chropowaty... Budzący okrutne wspomnienia... Podniosłem powoli głowę i delikatnie uchyliłem powieki, starając się ocenić, dzięki komu leżę pod drzewem. Zamurowało mnie po tym co zobaczyłem... Mój ojciec... Nieżywy ojciec... Jako człowiek, był napakowany jak mało kto. Szerokie bary, umięśnione i wysokie ciało. 
- Już dawno miałeś być w grobie... - warknąłem. On zaś w odpowiedzi zaczął się głośno śmiać. Chwycił mnie za szyję i przygwoździł do tego drzewa jeszcze bardziej. Przyszedł po zemstę. Byłem tego pewny. 
- Wyszczekany jak twoja matka. To ty powinieneś być tam za mnie. - mruknął. Chwilę potem wisiałem już nad ziemią. Duszony przez jego ogromną dłoń. Rzucił mną kilka metrów dalej. Moje ciało toczyło się po ziemi, obracając się o 360 stopni kilka razy. W końcu zatrzymałem się o kamień.
Dzięki, panie kamień.
Zamknąłem oczy. Taki miał być mój koniec? Nie pozwolę... Nie zginę z rąk ojca. To MOJA walka... I ma zakończyć się MOIM sukcesem.
Wstałem z ziemi, lekko się chwiejąc. Odezwała się rana. Jęknąłem cicho. 
- Jeszcze ci mało? Lepiej się poddaj, bo widząc twój stan to za długo tu nie wytrzy-
- Zamknij się! - wrzasnąłem. Zamilkł. Zapadła grobowa cisza. Tylko szum drzew co jakiś czas się odzywał, przerywając ją. Czułem jak krew wypływa mi z pyska. Czułem jak pulsuje rana. Czułem jak tracę siły, mimo, że po prostu stałem. Czułem jak łapy uginały się pod ciężarem mojego ciała. 
Pot spłynął po moim futrze.
- Wyglądasz jak twoja matka kiedy się z nią żeniłem. Jesteś słaby. Wcale dużo nie oberwałeś, a już nie umiesz się utrzymać. Żałosne. - zaśmiał się. Nie miałem sił zamienić się w człowieka... Nawet nie miałem broni... W sumie... Miałem jedną, ale.. Nie, wolę nie... Zerwałem się do biegu. Nie wiem sam dlaczego. Chciałem go zabić. Znów ta żądza czyjejś śmierci. Znałem doskonale to uczucie. Towarzyszyło mi, kiedy walczyłem z nim cztery lata temu. W tym momencie nic dla mnie się nie liczyło. Wszystko wokół straciło jakikolwiek sens. Liczył się tylko on. On i widok jak zdycha, dusząc się we własnej krwi. Pozostało czekać, kto zaatakuje jako pierwszy. Położył na barku swój długi, żelazny miecz  i zarechotał głośno...

<Nymeria?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz