- Eriv! Eriv! Chodźże tu! No weź! Eeeeeeriiiiv! Kurczę! - wyraźnie był to głos wadery. Miły dla ucha. Pobiegłam w stronę, z którego go słyszałam, kiedy nagle przede mną ukazała się chyba właśnie ona. Przewróciła się przez własny ogon. Przyznać trzeba, urodą nie grzeszyła. Była zielona, od razu skojarzyłam ją ze Strażnikami. A oni byli różni, podobni do niej. I mieli oczywiście takie kolory, zwykle rzucające się w oczy, czyste, związane z żywiołami. Zamiast sierści miała na sobie... Rośliny. Koniczyna, zajęczy szczaw, babka lecznicza i kilka innych. Mogłam to rozpoznać, gdyż byłam szamanką. Jej ogona wydawało się nie widać końca. Lecz można było dojrzeć przebłyski morskiego koloru.
- Zgubiłaś kogoś? - spytałam.
- Uch... Tak. Moją towarzyszkę... - jęknęła. Pomogłam jej wstać.
- Jak wyglądała? - przekrzywiłam głowę w zapytaniu. Opowiedziała mi o jej wyglądzie.
- W sumie to widziałam niedawno jak przebiegała tędy jeleniopodobna. Może to ona?
- Nie wiem, byłabym wdzięczna, gdybyś pomogła mi jej poszukać. - otrzepała się.
- Nie ma problemu, chodźmy. - rzuciłam i uśmiechnęłam się.
<Viride?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz