niedziela, 14 sierpnia 2016

Od Nymerii C.D. Makoto

Zaraz po zetknięciu z alphą watahy, czmychnęłam do jednej z mniejszych jaskiń, która leżała daleko od zaludnionych terenów. Stado, do którego udało mi się dołączyć, miało zostać jedynie miejscem, gdzie nabiorę sił. Nie zamierzałam przywiązywać się do żadnego z nowo poznanych towarzyszy, a tym bardziej zostawać tu do końca swych dni. Nadal chciałam zabić tych, których imiona szeptałam co noc. Do tego celu, poza ćwiczeniami fechtunku, zdecydowanie pomoże mi stanowisko, które wybrałam - cichociemna. Bo cóż lepiej przygotowuje do podstępnych zabójstw, niż takie właśnie zabijanie?
Powtarzając w myślach słowa brata o walce mieczem, podniosłam się z ziemi. Życie jako człowiek, co prawda mierzący pięć stóp, było o wiele łatwiejsze, niż życie jako malutki wilkor. Szybkim, acz pewnym ruchem, wyciągnęłam zza pasa miecz. Uderzaj ostrym końcem. Uniosłam ostrze na wysokość ramienia. Z początku powoli, obróciłam się, stopniowo cofając. Dotknęłam głowicy i unosząc ją, obróciłam broń o trzysta sześćdziesiąt stopni. Trzymając sam trzon, kręciłam Igłą, to na lewo, to na prawo. Zaczynając obracać bronią w lewej ręce, odwróciłam się i znowu zaczęłam cofać, tym razem w stronę tylnej ściany jaskini. Ponownie przełożyłam ostrze, tym razem w prawą dłoń i powtórzyłam czynności, wykonywane lewą. Prawa ręka nadal była słabsza od lewej i ciężko było mi odpowiednio kierować ruchami broni. Poddając się myślom, iż nigdy nie będę miała tak samo sprawnej prawej ręki, przerzuciłam broń do lewej dłoni i uniosłam Igłę na wysokość oczu. Poruszając jedynie nadgarstkiem, obracałam miecz. Następnie, pchnęłam mieczem w pustą przestrzeń. Przed każdym ciosem, stawałam na jednej nodze i cios, raz wyprowadzałam z dwóch rąk, raz z jednej. Na moment złapałam głowicę, by obrócić całym ciałem, ale i po to, by wykonać prowizoryczny młynek. Podczas tego obrotu, udało mi się obrócić całym mieczem. Wracając do pozycji podstawowej, usłyszałam cichy i niewyraźny dźwięk. Wilk. Zacisnęłam pięść. Po raz kolejny ktoś przerwał mój trening. Raz był to ten piekielny wilk, podający się za alphę. Gardziłam nim, ale nie chciałam tego przy nim okazywać - kto wie, może wie, gdzie odnajdę lwiego lorda? Następną osobą, która mi przeszkodziła, była córka tego właśnie basiora, zastanawiająca się, co robię. Nawet nie zapamiętałam jej imienia.
Na moment opuściłam miecz, próbując określić, jak daleko przebywa ode mnie nieznajomy. Zapewne kilka metrów, powinien dotrzeć w zaledwie kilka chwil. Słysząc, iż jest już wystarczająco blisko, uniosłam Igłę na wysokość oczu, ustawiając ją poziomo, i wyskoczyłam z jaskini.
Przede mną stał samiec, rozmiarami przypominającymi raczej dorosłego wilka, niźli wilkora. Niewiele myśląc, szarżując na niego, udało mi się go odepchnąć na kilka metrów. Szybkim ruchem powróciłam na swe dawne miejsce. Uniosłam Igłę na dawną wysokość i obróciłam nią. Ręka mi drżała. Nieznajomy podszedł bliżej, pokazując tym samym, iż nie ma złych zamiarów. Ze świstem, wypuściłam powietrze z ust i włożyłam miecz za pas. Wilk ziewnął przeciągle, leniwie i odwrócił się. Po prostu odszedł, jeszcze raz obrzucając mnie swym obojętnym spojrzeniem. Wbiłam paznokcie w wewnętrzną część dłoni i przemieniłam się w wilkora, na tyle szybko, na ile pozwalały mi resztki sił. Wyciągnęłam miecz zza prowizorycznego pasa ze skóry. Dysząc ciężko, cichym krokiem podbiegłam do niego i, jakby tracąc rozum, rzuciłam się na samca. Udało mi się go powalić i obrócić pyskiem w stronę mojego. Jego ślepia były czerwone. Przycisnęłam łapę do jego piersi, zaś miecz do szyi nieznajomego.
- Co tu robisz?- wychrypiałam. To, co próbowałam zrobić, miało być warknięciem.
- Obecnie? Przygniotłaś mnie i przykładasz mi ostrze do gardła, więc sobie leżę. - westchnął cicho, jednak wręcz teatralnie.
- Co tu robisz? - powtórzyłam pytanie, coraz mocniej przyciskając ostrze do jego gardła. Nawet, gdyby mnie zrzucił, zdążyłabym uskoczyć przed ewentualnymi ciosami i może udałoby mi się je skontrować.

<Makoto?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz